niedziela, 25 maja 2014

Frustracje

Co robię teraz o tak późnej porze? Wchodzę na bloga o którym zapomniałem wieki temu szukając w ogóle jego nazwy, loginu, hasła i wpadając dopiero po pół godzinie na to, że aby się wylogować z konta na którym bloga nie mam to musze wejśc na gmail. Ja to jestem etatowym idiota wiecie? Ok do rzeczy. Poczułem potrzebę napisania czegoś, poniewaz targają mną dośc negatywne emocje. Ktos bliski przebywa na 3-dniowej wycieczce w górach i świetnie się dogaduje z kims o kogo od dawna byłem zazdrosny. Telefonuję, sms-uję i wydaje mi się że ta osoba czuła się (zwłaszcza dzisiaj) już zbyt osaczona moim uporczywym kontaktowaniem się (czyt. "sprawdzaniem"). Rozładowuję napięcie. Real wygrał z Atletico w finale Ligi Mistrzów - niesprawiedliwie. Czy cały świat musi się sprzysięgać przeciwko mnie w jednej chwili? Polonia bezbramkowo remisuje z Orlętami Radzyń Podlaski (na tym meczu byłem odreagować i poprawiac sobie nastrój) a Lech Poznań zremisował z Pogonia Szczecin (również bezbramkowo) i przez to Legia zdobyła mistrzostwo Polski. Nie no byłbym chyba śmieszny gdyby to pogłębiało mój nastrój. Dzisiaj (tzn wczoraj bo już po północy - zawsze robię ten błąd a lubię dokładnie precyzować godziny i daty) pożarłem się z kolesiem z którym się do niedawna kumplowałem. No o co poszło? To był drugi dzień kłótni (nie pamiętam czy drugi pod rząd ale już nieistotne). Co było w dniu poprzednim? Wyzywał moje miasto od "wsiórów" choć sam tu mieszka juz jakieś 5 lat i ma sporo znajomych stąd. Koleś sprzedaje pewien produkt znanej marki w Polsce i jako przedstawiciel handlowy chodzi z tym produktem (ofertą) od domu do domu. Miesiąc wczesniej to jeszcze i ja pracowałem w tej firmie ale mi się odwidziło naciągać ludzi. Koles jest frustratem bo zrealizował dana ilośc umów i od kilku dni stoi w jednym miejscu - nie może ruszyć z tym dalej. To właśnie o ludziach którzy go nie chca wpuszczać do domu, albo dosadnie tłumaczą że nie są zainteresowani - to własnie o nich ma takie zdanie - są "wsiórami". No w zasadzie to generalizował i powiedział "wszyscy z tego miasta" ale być może chodziło mu tylko o potencjalnych klientów, osoby które juz odwiedził z tym szajsem. Dzisiaj kolejne potyczki słowne, bo wtedy skonczyło się na tym że nie chce takiego chama jak on znac już ale że jestem mu winny kasę bo jak nie miał jeszcze swojego konta na umowy w pracy to wbijał pierwsze umowy na moje konto i za te umowy wiszę mu kasę jak tylko wypłata wpłynie na moje konto. Napisałem mu że zapewne będzie teraz chciał egzekwować pieniązki ode mnie ale niech pamięta że tak naprawdę sporo mi zawdzięcza (chociaż nigdy wcześniej mu tego nie wypominałem) - pożyczałem mu kasę, zapoznawałem ze swoimi znajomymi na koncercie bo przyczepił się mnie z braku kolegów, rekomendowałem go kierownikowi firmy w której teraz pracuje i w ogóle doradziłem mu składanie tu papierów bo nie mógł nic znaleźć a gryzła go poprzednia praca która okazała się mało ambitna. On już tego nie pamięta. Dlaczego to mu wypomniałem? Mam teraz masę wydatków a wiedziałem że nie da się odkręcić tej kłótni - to jego wina, to on obrażał mi moje kochane miasto... Cóż więc zrobiłem? Napisałem ze skoro mu tyle się przsłuzyłem to niech mając to w pamięci zgodzi się na to że swoją kasę z mojej wypłaty dostanie w czerwcu bo mam swoje bardzo ważne wydatki. Ja jestem honorowy i nigdy sie nie zdarzyło zebym komus kasy nie oddał, no ale spoko - może być nieufny skoro wkroczyliśmy na wojenna ścieżkę. Ku mojemu zdziwieniu zgodził się. Dzisiaj napisał jakby nigdy nic że zmienił zdanie. Wkurzyłem się i wygarnałem mu wiele rzeczy i namisałem że oddam mu w czerwcu bo liczy się pierwsze słowo. Dalej już było coraz gorzej, zaczął straszyć kierownikiem, grozić mi że wstrzymaja mi wypłatę (podczas gdy nie było ku temu podstaw skoro nie dostałem swojej wypłaty jeszcze ale gnój był na tyle opętany że takich oczywistości starał się nie dostrzegać). Ostatecznie stwierdziłem że fakt - to jego kasa, niech mu będzie, niech się tym wszystkim wypcha ale niech poda nr konta. Debil nawet konta podac nie chciał twierdząc że coś kombinuję podczas gdy to własnie on jest największym chojrakiem i cwaniakiem jakiego obecnie znam. Podał wreszcie, ale ile nerwów mnie kosztowała rozmowa z tym palantem to już tylko ja wiem. Irytowanie się w rozmowie z bardzo bliska mi osoba to był najgorsze jednak tego dnia... To jest to o czym zaczałem pisac na początku... Jestem typem zazdrośnika ale uważam że mam powody, bo są osoby które lubia wpieprzac się między wódkę a zakąskę i są tak nachalni że narzucają wszystko osobie nieśmiałej. Teraz ta niesmiałośc wcale nie jest taka wielka u bliskiej osoby ale naiwnośc wciąz ta sama. Ktoś może miec problemy z trzymaniem języka za zębami, może też przetrzymywać zeszyty, materiały do nauki danej osoby a ta osoba i tak to wszystko zapomni i znowu pożyczy zeszyty, znowu będzie gadac i cieszyć się tym że spędza czas z tym osobnikiem mając świadomośc że jestem zazdrośnikiem i że była kiedyś odwrotna sytuacja i to ja musiałem ustąpić i nie spotkac się z kimś żeby nie było dąsów i fochów. W niedzielę czyli jutro, czyli tak naprawdę juz dzisiaj - wraca z wycieczki i mam nadzieję wreszcie będzie koniec tych tortur - uszyczypliwości przez telefon, ironii, irytacji wzajemnej przy jednoczesnym udawaniu że wszystko ok, że się nie gniewamy na siebie. Jaki morał z tego? Nie powinienem tyle ustępować ale nie powiniene też irytowac się tak wszystkim no ale nie moja wina że jak się wali to wszystko w jednej chwili a jak jest pięknie to też po całości. Napisałem to bo musiałem to gdzieś wyrzucić z siebie (dawno już nie czułem takiej potrzeby) i wierzę że będzie wszystko ok. Chwilę przed pisaniem tej wiadomości na blogu sprawdzałem archiwum gg i rozmowy z ta osobą z dnia 24 maja 2013 (mam takie reminiscencyjne klimaty i np odnośnie tej osoby sprawdzam codziennie co było miedzy mna a tą osobą dokładnie rok temu w danym dniu) i co się doczytałem? Wyrwę kawalek istotny: "czasami jak patrzę na niektórych, jak się fajnie dogadują i są zżyci i świetnie się bawią w swoim towarzystwie to aż im trochę zazdroszczę". Ten tekst przypomina mi to co ja czuje teraz i czego tej osobie zazdroszczę obecnie. Kończąc. Jeżeli ta osoba kiedys przypadkowo trafi na ten wpis na blogu i domysli się (trudno zeby się nie domysliła) że to o nią chodzi, to mam nadzieję że nie wypruje mi wszystkich flaków i nie obrazi się śmiertelnie na mnie bo nie miałem złych intencji i wiem że nikt się nie domysli o kim pisze bo nikt znajomy nie wie że mam bloga (nikt kto zna mnie i ją z reala). Być może ten news polezy tu tylko troche i zostanie usunięty, ponieważ moim celem nie było chwalenie się nim z innymi ale po prostu chciałem przepisać swoje mysli i poczuć się lepiej bo czuję się strasznie. Ile siły w sobie muszę miec żeby walczyć o to żeby byc wysłuchanym, zrozumianym, kochanym, szanowanym przez kogoś na kim mi zalezy tak bardzo, ze gdybym utracił ta osobę to skonczyłbym ze soba...

czwartek, 24 stycznia 2013

Bez tytułu

Mam świadomośc że moje posty są strasznie nudne, ciężkostrawne (może nie trudne, nie inteligentne ale męczy "rozkminianie" o co mi chodzi). Nie piszę nic żeby się komuś przypodobać, nic pod publiczkę, chociaż niektórzy twierdzą że mówienie, pisanie o humanizmie, biedzie, czy pomocy społecznej to populizm, czysty populizm. Nie zgodzę się z tym, ale nie będę się już na ten temat rozwijać, zresztą komu ja mam się tłumaczyć skoro w zasadzie można powiedzieć że piszę to do siebie i zazwyczaj liczę na przypadkowych czytelników bo bloga udostępniałem (licząc od czasu jego powstania, czyli paru ładnych lat) zalewdie kilku osobom które znam (realnie czy wirtualnie). Nie czuję potrzeby udostępniania bloga swoim znajomym, może po trosze też dlatego że nie przed każdym znajomym w ten sposób się otwieram i zwyczajnie nie chcę żeby część osób czytała mnie. Nie jest to również moja tuba propagandowa, nie lubię propagandy, ponieważ mnie również wkurza czytanie upartych "politycznie poprawnych" osób, a mam takich paru i nóz w kieszeni czasami mi się otwiera. Piszę jedynie to co myślę na konkretny temat, wyrażam własne zdanie, własna opinię ale nie twierdzę że wszystko to jest prawdą objawiona i że ja mam rację a inni się mylą, ot co. Rozkminy filozoficzne już chyba nie dla mnie, chociaz kiedyś libiałem pogrążać się w filozoficznej treści (nazwałbym to raczej rynsztokową filozofią bo podpartą słabą wiedzą, nie przeczę jednak że temat nie jest interesujący i zajmujący). Mam tu po sąsiedzku na blogu bardzo oczytanego kolegę i znającego się naprawdę swietnie na literaturze czy muzyce więc wszelikch poszukiwaczy mądrych treści zapraszam właśnie tam (nie będe podawać nicków, nazw blogów, linków, może ktoś kiedyś jakoś znajdzie to miejsce) i bez ironii, sarkazmu czy podlizywania się - chyle czoła :) Trochę zaniedbałem bloga, ale wczoraj pojawiło się tutaj trochę treści, żeby była ilośc skoro jakości nie ma :P Ja z tym blogiem dorastałem i uważam że jestem mądrzejszy niz kiedyś co oczywiście nie oznacza ze jestem mądry. Tak jak też wspomniałem w poprzednim poście, dorastałem również na pewnym forum i tam chyba najpierw uczyłem się pisać (stylu, formy, treści, rzeczowości), dzisiaj nie dbam o pisownię, styl dla mnie jest ważny tam gdzie jest on wymagany, wtedy staram się jak tylko potrafię (chociaz też słabo mi to wychodzi), tutaj natomiast nie chce karmic nikogo sofizmatami, myślę że jestem tak naprawdę soba kiedy piszę prostym łopatologicznym językiem, czuję się w swojej skórze. Wracając do owego forum... 26 stycznia chyba miną 2 lata odkąd się nie loguję tam... No dobra ktoś sobie pomyśli - "wielkie mi rzeczy, jest tyle forów że też pewnie z 8 lat na niektorych mnie już nie ma itp" - cóż... wiecie dla niektórych portale społecznościowe to jest strona jak każda inna, zwłaszcza dla osób które czasami kilka dni są poza domem, bez dostępy do internetu bo np taka mają pracę... Inni sa powiedzmy młodymi rodzicami i samoczynnie już ograniczaja sobie dostęp do neta bo przybywa im obowiązków, zwłaszcza wychowawczych, a jeszcze inni są tak charyzmatyczni że internet jest tylko krótkim wypełniaczem czasu, bo codziennie mają zajęcia - siłownia, basen, szkoła, spotkania ze znajomymi i ogólnie prowadzą życie towarzyskie. Jeżeli natomiast chodzi o osoby które w jakims tam stopniu są uzaleznione od internetu - jego brak, czy np brak obecności na jakims portalu, na forum... sami sobie dopiszcie - cięzka sprawa. Czasami ubogie życie realne wypełniamy bogatym życiem wirtualnym, albo staramy się żeby chociaż wirtualne było choć trochę lepsze. Czasami nic to nie wnosi konstruktywnego (czaty, fora rozrywkowe, gry itp) poza satysfakcją, dobrym samopoczuciem. Tak pewnie jest ze mną, znam dokładna datę zalożenia mi bana na moją wlasną prośbę na forum, znam datę odkąd nie ma mnie w innych internetowych grupach społecznościowych.. Mam czasami ciekawe życie realne, ale czasami... mam czasami dośc wirtuala i całego internetu... ale też tylko czasami... Nie będzie zakończenia, urywam myśl, może c.d.n.

Historia mojej osobowości

W poprzednim poście pisałem między innymi o ludzkiej tendencyjności, pośrednio (w domyśle o stereotypowym myśleniu). Chciałbym częściowo nawiązać do tamtych myśli ale może też po części otworzyć się...

Urodziłem się i wychowałem w rodzinie niezamożnej, nie wiem czy przyporządkowałbym się nawet do tej dolnej granicy klasy średniej, no ale też nie przesadzajmy do końca. Mój punkt widzenia jest więc uwarunkowany środowiskiem i sytuacjami w jakich dane mi było się rozwijać. Nie potrafiłem zaadoptować się również do owego środowiska, właściwie do żadnego nie potrafiłem i czułem że jestem na marginesie – jak to się teraz popularnie mówi – byłem outsiderem, tyle że w odróżnieniu od innych nie musiałem tego udawać, oczekiwać współczucia i demonstrować swoją bądź co bądź – depresję.
Nie pisałem pamiętników, nie zwierzałem się nikomu, nie upubliczniałem innym swoich nastrojów (fakt nie było wtedy portali społecznościowych ani takiej mody na wyrażanie swoich emocji), nie chciałem być uważany też za introwertyka czy co gorsza neurotyka. Chciałem się dopasować i być taki jak inni, bowiem nie stać mnie było na cos co pozwalało posiąśc wiedzę tajemną – jak rozwijać się w okresie młodzieńczego, nastoletniego buntu.
Jedyne na co było mnie stać, to uciekanie w świat fikcji, niekoniecznie zawsze literackiej, bo potrafiłem sam kreować wyimaginowaną rzeczywistość (to zostawię dla siebie jaką konkretnie).
Wiem wiem, modne teraz jest pisanie że było się osobą niedostosowaną społecznie w dzieciństwie itp. (modne w określonym środowisku), ale czuję potrzebę napisania tego bez ubarwiania przeszłości.
Szkoła podstawowa – pominmy sam proces edukacji, nie wstydzę się tego że byłem osłem i że ledwo przechodziłem z klasy do klasy, nie będę zwalać winy na to że byłem chorowity i miałem wiecznie zaległości. Dużo było w tym wszystkim tez mojej winy, rodzina była taka a nie inna ale nie była patologiczna w zasadzie, to tylko ja osadziłem siebie w określonym miejscu – na odrzuty, odpadki i nikt mnie nie uświadomił że mam jakąś wartość.
W latach 90-tych stylem ubioru przypominałem niejednego hipstera z XXI wieku, tyle że ja się na trendach nie znałem, ubiór ten nie był akceptowany nawet w awangardowej mniejszości społecznej – zresztą ze wszystkim byłem do tyłu, jak ludzie z innej epoki (jak to się mówi "wieśniacke sweterki" made in bazar).
Brnę opowieścią w rejony które nie lubię i sam sposób pisania nie mój, bo nie mam na celu użalanie się nad sobą i swoim losem w przeszłosci, teraźniejszości, przysłości itd. itd., ale chcę uświadomić jakiegos może przypadkowego czytelnika że ja mam podstawy by uzurpować sobie prawo przypisywania siebie do tzw. „szarej generacji”. Cholernie wkurwia mnie jak szereg osób przypisuje sobie pewne określenia, myli znaczenia słow „brud”, „syf”, „margines”. Przykładowo za śmieci uważali siebie w Polsce punkowcy w latach 80-tych i na początku lat 90-tych kiedy jeszcze w zasadzie życie dookoła było analogowe a nie cyfrowe i formami kontestacji nie był internet i elitarne drogie festiwale – a zwyczajnie były nimi osiedla, ulice, ogólnie teren miasta lub jego obrzeża, mosty - a właściwie miejscówy pod mostami, na rogatkach kamienic (teraz to zatraciło swoją magię)...
Do czego zmierzam? Punk był tym czym obecnie jest hip hop – chodzi o subkulturę, czyli docelowo stworzony został dla ludzi prostych ale przywłaszczony w konsekwencji przez tych którzy za takich chcieli być uważani. Dzisiaj to widać gołym okiem, ze outsiderem nie jest ktoś kto faktycznie nic nie ma tylko jest nim ten który umiejętnie przybierze taka pozę.
Śmiejecie się z osiedlowych dresiarzy? Ja znam historie wielu osób z sąsiedztwa ale dopiero jakiś czas temu zrozumiałem że prostotę i prymitywizm w stylu, sposobie bycia należy starać się zrozumieć i dociekac dlaczego ktoś jest taki a nie inny. Nie bronię osób które wybrały wartości określane powszechnie jako kryminogenne, chociaz też trzeba się zastanowić nad tym jak cięzko wydostać się z bagna kiedy czas, miejsce i sytuacja sprzyjają ku temu by bratać się i dorastać w nieciekawym towarzystwie. Ja takiego problemu na szczęście nie miałem, może dlatego że nie byłem predystynowany do tego by zostać wśród takich osób zaakceptowany i szanowany, aczkolwiek moje beztalencie nie predystynowało mnie nawet by należeć do elitarnego srodowiska „odrzuconych” o których wyżej tez wspomniałem. Gdzie byłem więc? Nigdzie nie byłem i nie skłamię chyba jak powiem że nie miałem wcale kolegów i koleżanek. Ośmielę się powiedzieć tyle że byłem w zasadzie życiowa ciamajdą i dopiero życie mnie czegoś nauczyło, może trochę wojsko.
Czasy liceum – dla mnie piękne czasy, wreszcie zacząłem się społecznie dopasowywać do określonych grup, kształtowałem swoją świadomość, czułem jakiś sens we wszystkim ale wciąż brakowało mi pewności siebie oraz chęci i zapału do nauki – czasy częstych wagarów i ucieczek od problemów – nie potrafiłem się z nimi zmierzyć.
Skonczyłem szkołę średnią bez ambicji, niedowartościowany i wypalony. Nadszedł wrzesień a ja kompletnie się pogubiłem, nienormalna sytuacja – nadeszło życie wiecznych wakacji, ale z drugiej strony był nacisk rodziców – trzeba szukać pracy. Trudno od osoby która uważa siebie za totalne dno oczekiwac motywacji by zmieniac swoją rzeczywistość, by coś pożytecznego ze sobą zrobić. Tak szukałem pracy że przez rok cały pracy nie znalazłem. Pochłonął mnie internet (tak tak, cóż to za trudna sytuacja finansowa w domu jak komputer i internet jest ;] ) – nie miałem w koncu alternatywy na spędzanie czasu (a koncerty mnie nie było wtedy stać, zresztą nie miałem nawet z kim na nie chodzić, no chyba że na Rynku cos się działo, aczkolwiek byłem od paru lat wstecz poprzez ten okres zaabsorbowany piłką nożną, a bilety na takie widowisko były relatywnie tańsze od biletów koncertowych co też sprawiło że przesiąkłem trochę patologicznym środowiskiem, choć nie każdego tak źle postrzegam). Być może troche przestraszyłem się perspektywy dostania wilczego biletu – powołania do wojska, tak więc rozpocząłem znowu naukę, jakieś tam studium, szkoła policealna. Przez te dwa lata było szaro buro i beznadziejnie, szkoła urozmaicała mi czas jedynie w soboty i niedziele co jakieś dwa tygodnie.
Czas prosperity nadszedł paradoksalnie jak wreszcie trafiłem do wojska a później praca i wreszcie własne pieniądze.
To chyba oczywiste że zacząlem rekompensować sobie wszelkie braki i niedostatki z przeszłości i ośmielę się napisać że byłem trochę pozerem. Naśladownictwo, stylizowanie się ale przy okazji uczenie się wszystkiego na nowo, wartościowanie, nabieranie pewności siebie, branie odpowiedzialności za swoje słowa i poglądy, ale przede wszystkim nie banie się myślec inaczej niż inni i mieć własne zdanie. Znalazłem swoją rodzinę na pewnym forum, a forum to traktowałem jako sakramentalne święte dla mnie miejsce (tam uczyłem się sposobu bycia, jak myśla i zachowują się osoby „niezaleznie myślące”, tam nauczyłem się [bo jako człek prosty i z prostej rodziny nie wiedziałem] jak wyzwolić się spod jarzma wszelakiej „poprawności”, grzeczności czy schematyczności, ale po jakims czasie zrozumiałem że taka kreacja będzie nienaturalna więc osiadłem w konsekwencji pomiędzy awangardą i nonkonformizmem a realizmem i pewnym gruntem; przyczyna była prosta – artystycznej duszy i wszelakich talentów nie posiadałem więc emocjonalne ekspresje były mi trochę obce – humaniści-poloniści-poeci, muzycy, malarze, filozofowie znawcy sztuki, nosz kurwa – uświadomiłem sobie że każdy wyrazał własne „ja” i to „wyalienowane ja” miało swoją barwę w środowisku mu podobnych).
W konsekwencji wyszedłem z cienia, stać mnie było bądź co bądź na to żeby kupić sobie dokładnie to co chciałem kupić (oczywiście w określonym zakresie cenowym) a nie to co mogłem kupić więc kurwa byłem zajebistym wyrazicielem ludzi buntu, awangardy, sam nawet nie wiem jak wchłonęło mnie jakieś towarzystwo i stałem się jego częścią, ale do dzisiaj w pewnych aspektach zachowania czy postrzegania świata diametralnie różnię się od całej tej „niszy” gdzie każdy niby oryginalny ale ta cała nieszablonowośc ma pewien wzór który potrafię określić od-do i wiem co ktos powie, jakimi stereotypami się będzie żywić i jak będzie przebiegać jego proces dojrzewania (począwszy od zmiany poglądów politycznych, zmianę sytylizacji i ubioru, poszerzania horyzontów w zakresie akceptowalnej muzyki, miejsc spotkań, środowiska itp. itd.). Sorry, wychodze na proroka, oczywiście troszeczkę trącam ironią, ale chciałem to jakoś zobrazować i niestety wydaje mi się że często rozumiem wszystkich lub większość i co chcą powiedziec czy wyrazić – za to nie działa to w odwrotna stronę i nikt nie rozumie mnie.
Nie wiem czy jestem tak naprawdę tak niebanalny że aż banalny (cóż za narcyzm) – skoro bardziej wkurza mnie pokazowy niekonwencjonalizm i chęć bycia „innym niż wszyscy” to w takim razie bycie innym niż ci "inni" to bycie takim samym jak większość i właśnie chyba chcę siebie postrzegać jako „świadomego szaraka”. Nie będę rozwijać np. poglądów na rózne tematy bo o tym albo już pisałem w kontekście polityki, sztuki, muzyki, filozofii, psychologii i socjologii czy czegoś tam jeszcze, albo można się tego domyslić lub napiszę jeszcze ale innym razem.
Zawsze i wszędzie jednak akcentuję swoją największą niechęć do tzw japiszonów, o manierach arystokraty gardzącego prostym i niedouczonym plebsem, że zacytuję Grammatika bo do takiej puenty zmierzałem:

„...utopione w morzu rezygnacji życiorysy
nie wielu ma odwagę schylić się i być człowiekiem
słuchać nie brzydzić się człowiekiem
Śmieci śmierdzący szlam dla was
ja wolę dworzec niż salon
z tym śmieciem chcę rozmawiać...”

Dziękuję wszelkim czytelnikom, krytykom literackim i naukowym i liczę na to że może ten tekst komus mocno rozpierdoli obecny system wartości, bo po tym co dookoła widzę, słysze i czuję, mam wrażenie że otaczam się egoistami, egocentrykami, ludźmi nieczułymi, fałszywymi, chamskimi, dbającymi tylko o własne cztery litery.

O lewicy, o prawicy, o samodzielnym mysleniu, o wszystkim i o niczym

(Nie dziwić się że w przeciągu kilku minut kilka długich postów wrzuciłem, są to posty skopiowane ale własne - z mojego notatnika na fb)

Strasznie irytuje mnie podejście do lewicy środowisk prawicowych, za co z drugiej strony winić trzeba sama lewicę. Jeżeli dla wiekszości Polaków lewicą jest np. Ruch Palikota to szczerze współczuję znajomości tematu i wszelkich uogólnień z tym związanych. Współczesne społeczeństwo jest tak ogłupione sieczką medialną że (w zalezności od poglądów politycznych) cos jest albo białe albo czarne, albo mamy komunistów z którymi ramię w ramię idą geje i lesbijki albo mamy faszystów którzy mają się za patriotów. Ubolewam nad tym że nie mamy w Polsce mediów niezależnych, takich prawdziwie niezależnych, wiele jest tych niezależnych jedynie z nazwy. Gdyby spojrzeć na prawą stronę sceny to zobaczymy zwalczające się nawzajem ruchy i partie polityczne - Młodzież Wszechpolska i LPR kontra Kolobry i Jezus Korwin Mikke, a także PiS, środowisko katolików które balansują pomiędzy tymi dwiema skrajnymi postawami politycznymi. Nie tak dawno byłem na jakichś zajęciach i była dyskusja na temat ruchów gejowskich i lesbijskich i samego homoseksualizmu, gdzie sam wykładowca nawet nie starał się rozgraniczyć i sprostować pewnych spraw. Chodziło o łączenie całej lewicy z tymi ruchami i utożsamianie całej lewicy z tymi ruchami. Nie chodzi mi o to żeby się separować od takich społecznych postaw jak stanowisko wobec homoseksualizmu czy aborcji, chodzi tylko i wyłączni o to że przez tego pajaca Palikota, (który de facto bardziej jest liberałem sympatyzującym z lewicą niż lewicowcem sympatyzującym z liberałami) lansowane są takie problemy, tacy politycy, tacy ludzie, takie formy działania które duzo mówią/piszą o blokadach antyfaszystowskich, o aborcji, o tolerancji, antyklerykalizmie itd itp. Ów te postawy są najważniejsze dla tzw lemingów, czyli "lewicowców" z środowisk wielkomiejskich, nowoczesnych, wolnościowców którzy wraz z tymi postulatami wnoszą też inne, te które prawdziwa lewica nienawidzi - prywatyzacja, liberalizm, neoliberalizm. Nic dziwnego że jesteśmy narzędziem manipulacji i propagandy, mozna by pokusić sie os twierdzenie że zmanipulowani zostają nawet ci którzy szerzą informacje w internecie o manipulacji innych. Tworzy się zamknięte obłędne koło propagandzistów, ślepo wierzących we wszystko fanatyków, ludzi którzy potrafią wyłuskiwać błędy wrogów ale do swoich nie potrafią się przyznać, a jeżeli już się przyznają to bagatelizują ich znaczenie np poprzez socjotechniczne zabiegi językowe, przedstawiając zdarzenia kontrastujące z tymi które są grzechem naszych mentorów. Wrócę jeszcze do mojej refleksji dotyczącej wspomnianych wykładów. Jeżeli ktos siebie uważa za "niezaleznego wolnomyśliciela" a powtarza kwestie które akurat ja przypadkowo przeczytałem na blogu pewnego artstokratycznego filozofa-polityka z siwym wąsem i słyszę że to "myślenie" studenta wcale nie jest takie samodzielne, polegające na logice, a jedynie jest recytowaniem i powtarzaniem jota w jotę poglądów owego pana z bloga... no to cóz... Nie chcę narażać się znajomym bo nie musiałbym wymieniać nazwiska by ktoś zrozumiał że chodzi o niego, ale dojrzałość kreuje obiektywizm i naprawdę trudno byłoby oceniać całą otaczająca nas rzeczywistość omijając jedynie komentowanie postaw u osób które np nas lubia a my ich. Łatwiej zazwyczaj jest zmienić własne poglądy żeby dostosować się do otoczenia które lubimy i które nas lubi niż trwać w swoich racjach, polemizować oczywiście, rozmawiać, ale trwać w tym co jesteśmy w stanie racjonalnie kontrargumentować. No chyba że czyjeś poglądy na jakieś sprawy są wynikiem panującego trendu, wtedy bardziej polega osobnik na zdaniu innych nie posiadając własnej wiedzy i nie potrafiąc tym samym samodzielnie skonfrontować konkretnych poglądów z innymi - bazuje na zaufaniu. Politykom nie ufamy, ale potrafimy już zaufać wąskiemu otoczeniu z którym żyjemy i pod wpływem ich indoktrynacji stajemy po czyjejś stronie ewentualnego sporu. Jeżeli sami jesteśmy ludźmi otwartymi to stajemy po stronie tych bardziej charyzmatycznych, jeżeli status połeczny określa nas np w klasie średniej to ufamy temu środowiskowi bo doświadczenia tych osób są blizsze nam i mniej znamy problem innych - nie utozsamiamy się z nim. Mam odwagę powiedzieć komuś w twarz że nie zgadzam się z czyimś poglądem, sposobem widzenia otaczającej nas rzeczywistości, mam odwagę przyznać rację komuś kto reprezentuje inne środowisko społeczne, skończył jedynie podstawówkę, mówi prostym językiem i jest ogólnie wyśmiewany. Tak, mam tą cywilną odwagę nie śmiać się wtedy kiedy wszyscy się śmieja. Swego czasu przytoczyłem cytat utworu Ostrego którego fragment brzmiał "nienawidzę mądrali co myślą, że intelekt świadczy o tym co czytali i czy są oczytani." Nie chodzi tu o to żebym przytaczał jakieś cytaty z piosenek i szukał w nich poparcia dla potwierdzenia prawdziwiści jakichś moich spostrzeżeń bo sam wyjdę na hipokrytę,a ów autor tych słów nie jest moim bożkiem i nie wszystko co mówi, rapuje jest święte, niepodważalne i mam się koniecznie z tym zgadzać. O co mi w końcu chodzi... Wielu ludzi nie potrafi selekcjonować informacji, a jeżeli to robią to selekcjonują tak żeby znaleźć potwierdzenie swojej racji a nie po to żeby ewentualnie poddać swoje racje i poglądy pod ostrzał krytyki i własnej refleksji. Dlaczego np. mam nie czytać Gazety Wyborczej której szczerze nie trawię? Dlaczego mam nie czytać Dziennika Polskiego który jest równie tendencyjny w przekazie jak GW tylko w innym kierunku ideologicznym? No własnie... Siłą rzeczy, skoro wszystko dookoła jest propagandą to również to co ja piszę może podlegać takiej kategoryzacji, bo ktos może usilnie starać się dopatrzyc w tym jakichś działań powodujących w innych ludziach zmianę zachowań, postaw itp. Ja jednak nikomu nie bronię wierzyć w to co chce sobie wierzyć, sam krytykuję np zarówno działania Kolorowej Niepodległej jak i Marszu Niepodległości, co mi się w obu ruchach nie podoba zachowam dla siebie albo napiszę kiedy indziej, poza tym nie jestem wielkim ekspertem, publicystą i znawcą, piszę z potrzeby chwili.

środa, 23 stycznia 2013

Socjologia - społeczeństwo, demokracja, wartości, bezwzględny neoliberalizm i kultura społeczna...

W związku z tym że połączyłem przyjemne z pożytecznym pisząc prace zaliczeniowe na socjologię, ale pisząc o rzeczach ważnych dla mnie z ideologicznego punktu widzenia... postanowiłem podzielić się nimi również i tutaj....

Tekst: E. Wnuk-Lipiński, Struktura społeczna, relatywna deprywacja a uczestnictwo w życiu publicznym, [w:] Socjologia życia publicznego. Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2008, s. 53 – 78

Temat: Struktura społeczna, zasady sprawiedliwości społecznej a legitymizacja nierówności.

Status społeczny jest miarą pozycji człowieka w społeczeństwie, a czynniki określające miejsce jednostki w strukturze społecznej to m. in. dochód, władza, wykształcenie, prestiż, własność – jeśli mówimy o aspekcie dystrybucyjnym. Natomiast w aspekcie relacyjnym będą to stosunki społeczne tworzące relacje dominacji i podporządkowania, kooperacji i konfliktu, upośledzenia i uprzywilejowania. Wszystkie te wymienione cechy i relacje decydują o naszym miejscu w hierarchii społecznej, o losach życiowych oraz charakterze jej relacji z otoczeniem. Teoretycy tacy jak Weber czy Marks uważają, że strukturę społeczna kształtuje społeczny podział pracy, zarówno w gospodarce centralnie planowanej jak i gospodarce rynkowej. W tym pierwszym typie gospodarki to państwo ustala hierarchicznie kto zajmuje jaką pozycję w ramach struktury planującego społeczeństwa socjalistycznego. W ustroju kapitalistycznym pozycję społeczną generuje przede wszystkim wolny rynek, przyporządkowując jednostkę do jednej z trzech grup klasowych. W elitarnej klasie wyższej znajdują się wielcy właściciele środków produkcji, w klasie średniej drobni właściciele środków produkcji lub wykwalifikowani pracownicy umysłowi, i w końcu w klasie niższej pracownicy fizyczni. W sytuacji gdy rozpiętość dochodowa pomiędzy poszczególnymi klasami jest zbyt wysoka możemy mówić o dysonansie międzyklasowym. Dysonans międzyklasowy powoduje, że dolne kategorie drabiny społecznej zyskują najmniej nawet gdy ich sytuacja w porównaniu z latami ubiegłymi również się polepszyła. Innym zjawiskiem jest polaryzacja, która powoduje zanik klasy średniej i dzieli społeczeństwo na dwie klasy, wyższą i niższą, przy czym klasa średnia przyporządkowana jest do klasy niższej, a dotychczasowa klasa niższa przenosi się „w rejony chronicznej biedy i społecznej marginalizacji”. Nierówności społeczne dzielą się na akceptowalne i nieakceptowalne, czyli na sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Jeżeli nierówności są społecznie akceptowalne, to możemy mówić o ich legitymizacji. Wyróżniamy cztery kategorie podstawowych zasad sprawiedliwości społecznej: egalitarne, merytokratyczne, „sułtańskie” i wynikające z tradycji. Zasada egalitaryzmu oznacza równość, która może być jednak różnie pojmowana, np. równość warunków, czyli każdy otrzymuje tyle samo mimo zróżnicowanego wkładu włożonego w osiągnięcie pożądanego rezultatu działania. Drugi typ równości wydaje się być najsprawiedliwszym rozwiązaniem – chodzi tu o równość szans, czyli nikt na starcie nie jest uprzywilejowany, każdy ma takie same warunki rozwoju i dostęp do narzędzi pracy które ten rozwój mu gwarantują. Taki model przykładowo preferuje system skandynawski i cechuje nowoczesne państwo opiekuńcze, oparty na socjalnym systemie zabezpieczeń i gospodarce rynkowej.1 Równość warunków przypisać można już jednak typowym systemom socjalistycznym. Pojęcie równości zdaje się być niewyczerpywalne, można mówić również o równości dochodów, zamożności, szans, osiągnięć, swobód czy praw. Kolejna zasadą sprawiedliwości społecznej jest zasada merytokratyczna mówiąca o tym, że nierówności same w sobie nie są złe jeżeli dysproporcje dochodowe czy statusu społecznego są wynikiem wkładu włożonego w pracę. Zasada ta kieruje się hasłem „każdemu według zasług” i uprzywilejowuje jedynie jednostki które cechuje wysiłek i praca, kwalifikacje zawodowe. Innymi słowy rekompensuje trud włożony w osiągnięcie danego celu a gani i karze za lenistwo. W gospodarce rynkowej mechanizmem wyceniającym zasługi jest wolny rynek, natomiast w systemach autorytarnych i totalitarnych, nagroda za pracę jest kwestią zależną od sądu i gustu władzy państwowej. Merytokratyzm nie usprawiedliwia braku równości szans, legitymizuje nierówności społeczne i widoczny jest głównie w państwach opartych na systemie wolnorynkowym. Trzecia zasada sprawiedliwości społecznej zwana „sułtańską” jest nieodłącznym elementem systemów totalitarnych i autorytarnych. Legitymizuje przywileje w strukturach władzy centralnej nagradzając za lojalność wobec jej lidera. Korzyści mogą wynikać np. poprzez obsadzanie na kluczowych stanowiskach ludzi którzy sprzyjają i hołdują władzy. Taka nagroda może ich zmotywować do dalszej pracy i działania na rzecz systemu oraz władzy wobec której mają być wierni i posłuszni. Z kolei czwarta zasada sprawiedliwości społecznej legitymizuje nierówności przez tradycję. Wnuk-Lipiński pisze, że ta zasada „ma w sobie pewien posmak fatalizmu” bowiem uznaje się nierówności społeczne jako cechę przypisaną każdemu człowiekowi od urodzenia. Jeżeli ktoś urodził się biedny, to nic na to nikt nie poradzi, nie można rekompensować komuś niedostatku i rozpatrywać tego jako niesprawiedliwości, „tak jak nie rozpatruje się w kategoriach niesprawiedliwości opadu deszczu w czasie urlopu czy przestrzeganie obyczaju”. Nierówności można jeszcze podzielić na: społeczne, polityczne i ekonomiczne, a te ściśle wiążą się z wyżej wymienionymi, np. w wymiarze społecznym odnoszą się do kwestii braku szans do osiągnięcia lepszej pozycji dla siebie, czy „braku proporcji między tym co jednostka daje z siebie w społecznym podziale pracy, a tym co w zamian zyskuje”. Autor słusznie zauważa, że w przypadku specjalistycznych zawodów takich jak lekarz czy konstruktor mostów, stanowiska muszą być podparte odpowiednim wykształceniem i kwalifikacjami, więc w dostępie do określonych stanowisk nie może być mowy o równych szansach, szanse należałoby wyrównywać więc ewentualnie na poziomie edukacji. Wnuk-Lipinski zauważa jednak zależność pochodzenia społecznego, również od takich czynników jak zasoby ekonomiczne rodziców czy kapitał kulturowy (przekazywanie w rodzinie własnej wiedzy i kompetencji). Nierówności polityczne wiążą się z poczuciem deprywacji społecznej np. w ustrojach niedemokratycznych gdzie nie szanuje się wolności słowa i prym wiedzie sprawiedliwość „sułtańska”. Nierówności w wymiarze ekonomicznym dotyczą zarobków, dochodów i zamożności. Przykładem nierówności w wymiarze zarobkowym jest np. zbyt duży rozziew między zarobkami najwyższymi a najniższymi, podobnie z dochodami, które można rozpatrywać jeszcze pod kątem proporcjonalności nakładów w stosunku nagrody. Nierówności w wymiarze zamożności to przykładowo zamożność osiągana drogą dziedziczenia (bez nakładu własnego i pracy). Wymienione kategorie sprawiedliwości i nierówności skłaniają się ku różnym myślom politycznym, ideologiom, należy więc uznać rozwiązania zmierzające do zastosowania tych zasad sprawiedliwości, i eliminowania tych typów nierówności, które w myśl zasad demokratycznych są legitymizowane przez większość społeczeństwa.

1http://www.kasakobiet.ngo.org.pl/model_skandynawski.html

Tekst: D. Harvey, Neoliberalne państwo, [w:] Neoliberalizm. Historia katastrofy. KiW, Warszawa 2008, s. 90 – 122

Temat: Państwo neoliberalne. Liberalizm i neoliberalizm w teorii i praktyce.

Główną myślą w teorii państwa neoliberalnego jest oparcie całego systemu gospodarczego na wolnym rynku. Z kolei neoliberałowie zamierzają znieść podatki oraz nadać obywatelom szerokie prawa odnoszące się do własności prywatnej. Różnica między neoliberalizmem a liberalizmem jest taka, że zwolennicy omawianego modelu państwa skupiają się głównie na aspekcie ekonomicznym, i metodologicznym, bo wolność jednostce nadaje głównie wolny rynek. Liberałowie natomiast akcentują przede wszystkim wolność społeczną i kulturową, oraz kreatywność i indywidualizm jednostki, choć wolność gospodarcza jest dla nich równie ważna.1 W neoliberalizmie każdy sam decyduje czy i jak chce się leczyć, edukować itp., dlatego w myśl tej teorii, prywatne szpitale czy szkoły są kluczem do samorealizacji i rozwoju. „Osobisty sukces bądź porażka są interpretowane raczej jako miara własnych cnót przedsiębiorczych albo osobistych zaniedbań (…) niż jako efekt jakichś właściwości systemu”. Liberałowie uważają, że teoretycy i zwolennicy neoliberalizmu starają się narzucić konkretną filozofię myślenia, podczas gdy liberałowie na odmienne poglądy chcą wpływać poprzez akt refleksji – wartości. Neoliberalizm zmierza do monopolów, jest pozbawiony filozofii politycznej.2 Harvey pisze wprost o wyłanianiu się na rynku monopolu czy oligopolu, „w miarę jak silniejsze firmy wypierają z rynku słabsze”. Według liberała idea państwa zrodziła się dla jednostki, a nie jednostka dla państwa, nie akceptuje zatem neoliberalnej filozofii poświęcenia wolności w imię osiągnięcia wielkiego rozwoju. W liberalizmie musi istnieć państwo prawa równe dla wszystkich, a wolność ma korelować z odpowiedzialnością.3 Harvey natomiast podkreśla, że „trudno by było znaleźć choćby jedno, najbardziej fundamentalistyczne państwo, które by cały czas wiernie trzymało się neoliberalnej ortodoksji.” Dla neoliberałów demokracja jawić się może jako ustrój zagrażający prawom jednostki i ograniczający ich swobody, dlatego wg nich państwem powinno rządzić wąskie grono ekspertów i elit, a na demokrację może pozwolić sobie państwo posiadające silną klasę średnią i względny dostatek. W neoliberalizmie ma być silna konkurencja, dzięki której ceny są niższe, zostaje wyeliminowane ubóstwo, bowiem „przypływ unosi wszystkie łodzie”. Neoliberalizm faworyzuje określone klasy społeczne a siłę roboczą i środowisko przyrodnicze traktuje jako towary. Liberalizm natomiast jest bliższy ludziom, liczy się równość szans, zapewnienie opieki i edukacji najbardziej potrzebującym. „Równość, którą chce ustanowić liberał nie polega na tym, że wszyscy otrzymają te same rezultaty, lecz na tym, że wszyscy będą mieli te same szanse i możliwości kompetencji do otrzymania najlepszych rezultatów. W tym sensie świecka edukacja i dobry system zdrowotny będą zawsze czynnikami i punktami wyjścia do powstania warunków dostępu do lepszego życia.”4 Co ciekawe, neoliberalizm nie toleruje niewypłacalności na wielką skalę i w razie takiej sytuacji w instytucjach finansowych, dopuszcza się interwencji państwa, co rozmywa ortodoksję neoliberalną, która wręcz brzydzi się interwencjonizmem państwowym. O takich praktykach niewypłacalności inwestorów w USA pisze Harvey, odnosząc się do krachu kas oszczędnościowo- -pożyczkowych w latach 1987-88 („neoliberalne” rządy Reagana), za który zapłacili amerykańscy podatnicy. Przez kryzys wielkich państw cierpią też kraje Trzeciego Świata, bowiem zabiera się im „wartość dodatkową” dla ratowania międzynarodowych bankierów. Jak pisze Stiglitz: „Dziwny jest świat w którym biedne kraje koniec końców subsydiują najbogatszych”. Dla neoliberalnego rynku pracy najważniejsze są: „elastyczna specjalizacja i elastyczna akumulacja”, wiąże się to nierzadko z utratą świadczeń socjalnych i zabezpieczenia na rynku pracy, przez co „coraz szersze grupy społeczne narażone są na zubożenie”. Liberalizm natomiast kieruje się zasadami demokratycznymi i utylitarnymi, ceniąc zarówno ład i porządek prawny, bliski konserwatyzmowi. Oznacza to że w myśl realizowania w praktyce tej teorii nie dopuszcza do sytuacji by jedynie przedsiębiorczość lub jej brak – decydowała o tym kto jest zamożny a kto ubogi (w praktyce bywa jednak różnie).5 Wykazując te różnice, można dojść do wniosku że liberalizm jest powszechnie praktykowany, a państwo neoliberalne nie zaistniało w praktyce do tej pory mimo iz wiele państw nacechowanych jest różnymi wartościami neoliberalnymi. Państwo neoliberalne starano się wprowadzić w USA za czasów Reagana6, w Chile za sprawą grupy ekonomistów w rządzie Pinocheta, zwanych „Chicago Boys”, określeniem tym nawiązywali bowiem do chicagowskiej szkoły ekonomistów takich jak choćby Milton Friedman.7 Również Wielka Brytania po II wojnie światowej przekształacała się najpierw w państwo liberalne, by w okresie rządów Margaret Thatcher uzależnić wiele sektorów gospodarki od sił rynkowych, kładąc fundamenty pod państwo neoliberalne ale nie wprowadzając go całkowicie w myśl ideałów neoliberalnych teoretyków. Zarys neoliberalnej państwowości można by się doszukać też w Singapurze i kilku innych państwach azjatyckich. Istnieją zwolennicy i przeciwnicy wprowadzania w państwach pełnego neoliberalizmu, jednak dla wielu teoretyków ustrój ten jawi się jako utopia. Na koniec można zacytować słowa Harveya:„Redukcja pojęcia wolności do wolności przedsiębiorczości daje zielone światło wszystkim negatywnym wolnościom”.

1 http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5931
2 Tamże
3 Tamże
4 Tamże
5 Tamże
6 http://pl.wikipedia.org/wiki/Neoliberalizm
7 http://pl.wikipedia.org/wiki/Chicago_Boys

Tekst: J. Bartkowski, Wartości materialistyczne i postmaterialistyczne w Polsce w ujęciu porównawczym, [w:] Wartości polityka społeczeństwo. Wydawnictwo Scholar, Warszawa 2009, s. 33 – 47.

Temat: Źródła teorii i główne założenia Ingleharta.

Teoria Ingleharta opiera się m.in. na źródłach teoretycznych - hierarchii wartości potrzeb Maslova, w których wyróżniono kolejno potrzeby fizjologiczne, bezpieczenstwa, przynależności i miłości, prestiżu i uznania oraz potrzebę samoaktualizacji. Jednostka w momencie zaspokojenia potrzeb niższego rzędu, sięga po potrzeby wyższego rzędu ponieważ człowiek dąży do rozwoju. Drugie źródło teorii Ingleharta ma aspekt historyczny. Inglehart twierdzi że wartości kształtuja się w społecznym wychowaniu człowieka, wyróżniając wartości materialistyczne i postmaterialistyczne.Twierdzi tez że młode pokolenie lat 60-tych odrzuciło wartości materialistyczne, tak ważne dla starszego pokolenia. Według teorii omawianego filozofa, kluczowe w poszukiwaniu wartości były i są determinanty ekonomiczne i polityczne, czyli miejsce w hierarchii społecznej poniekąd decyduje o tym jakie wartości wysuwamy na pierwszy plan. Poczucie zagrożenia bezpieczeństwa, brak stabilizacji finansowej sprawia że jednostka skupia się na wartościach materialistycznych, potrzebach pierwotnych. W sytuacji relatywnego dobrobytu, kiedy podstawowe potrzeby mamy zapewnione, możemy skupiać się na wartościach postmaterialistycznych związanych z rozwojem. Te zmiany społeczne przedstawiające społeczeństwo poszukujące i skupiające się na nowych wartościach, znamionują zanik społeczeństwa tradycjonalistycznego, przemysłowego, hierarchicznego i religijnego. Społeczeństwo alternatywne odrzuca pieniądz, gromadzenie dóbr czy pracę dla samego zarobku. „Wartości postmaterialistyczne to odrzucenie idei postępu i modernizacji jako wzorca życiowego – aktywności ekonomicznej jako celu egzystencji, motywu osiągnięć w życiu i bezpieczeństwa jednostkowego i zbiorowego jako celu polityki.” Odejście od tradycyjnych wartości pociąga za sobą takie skutki jak odrzucenie autorytetów i skupienie się na nonkonformizmie, indywidualizmie i ogólnie cechuje taką jednostkę liberalna postawa w życiu zbiorowym. Dla zwolenników wartości postmaterialistycznych prawa wolnościowe zyskują przewagę nad religijnymi nakazami. W sferze polityki społeczeństwo takie skupia się na zagadnieniach ochrony środowiska, walce o większa tolerancję społeczną i polityczną, prawach człowieka i równości między narodami. Obecnie obserwujemy powrót spoleczeństw do wartości materialistycznych w dobie konsumpcjonizmu i rozwoju nowych technologii, więc teoria Ingleharta w praktyce traci na znaczeniu. Inglehart dostrzega jednak takie procesy w krajach w których istotne są czynniki kulturowe tj religia czy wspólna przynależność do wspólnoty historycznej losów. Do kręgów tychże państw zalicza się przede wszystkim kraje postkomunistyczne takie jak Polska gdzie wg badań przeprowadzonych w 2000 roku, ludzie wyrażaja pragnienie zahamowanie wzrostu cen, wyżej też ceni się ład i porządek aniżeli wolność słowa.

Tekst: E. Wnuk-Lipiński, Kultura polityczna a jakość demokracji, [w:] Socjologia życia publicznego. Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2008, s. 33 – 47.

Temat: Kapitał społeczny a kultura polityczna

Kultura polityczna jest częścią składowa kultury obywatelskiej i składają się na nią – realizowanie biernego i czynnego prawa wyborczego, udział w demonstracjach, pisanie petycji itp. Na kulturę polityczna składa się całokształt indywidualnych postaw oraz orientacji politycznych. Jednostka „wyposażona” jest w różne „kapitały” a Bourdieu wyróznia cztery typy kapitałów: ekonomiczny, kulturowy, społeczny, symboliczny. Kapitał ekonomiczny to nic innego jak stan posiadania czy poziom zamożności obywatela. Kapitał kulturowy to przede wszystkim poziom wykształcenia i wiąże się z kompetencjami poznawczymi jednostki. Kapitał społeczny z kolei to sieć stosunków społecznych, zarówno formalnych jak i nieformalnych, przynależność do danego środowiska i znajomości osobiste. Ostatni rodzaj kapitału społecznego – kapitał symboliczny „jest umiejętnością konwersji kapitału kulturowego lub społecznego w kapitał ekonomiczny, czyli w profity materialne”. Na koncepcję kapitału społecznego składają się zobowiązania wobec grupy, zaufanie, normy i sankcje. W powiązaniu z kulturą polityczną, kapitał społeczny ma charakter dwuznaczny. Współpraca, zaufanie i żywe relacje społeczne dają podstawy kultywowania cnót obywatelskich a także wzrasta poziom kultury politycznej. Relacje takie zachodzą w grupach które izolują się od większej wspólnoty i mamy tu do czynienia z tzw. „amoralnym kolektywizmem”. Relacje z otoczeniem zewnętrznym, obcym mogą cechować się nieufnościa, wrogością a nawet zachowaniami agresywnymi. Putnam podzielił omawiane zbiorowości społeczne na dwie kategorie – stowarzyszenia integrujące się z otoczeniem zewnętrznym i stowarzyszenia izolujące się od takiego otoczenia ale mocno zintegrowane wewnątrz swojej grupy. Pierwsze z wymienionych są gotowe do współpracy z szerszą wspólnotą, a te drugie separują się od innych tworząc tzw nisze w której pozytywnymi emocjami zaufaniem obdarzają jedynie członków swojej grupy. Społeczności „otwarte” wpływają pozytywnie na jakośc demokracji, natomiast „zamknięte” wręcz przeciwnie. Jeżeli w społeczeństwie dominują grupy „zamknięte” to i kultura polityczna będzie niższa, natomiast gdy proporcje są odwrotne – więcej jest grup „otwartych” aniżeli „zamkniętych” to jest wielce prawdopodobne że powstanie korzystniejszy klimat współpracy, bazujący na zaufaniu i minimalizujący partykularne interesy jednostek, które częściej działają na rzecz i w interesie szerszej społeczności.

Tekst: M. Grabowska, T. Szawiel, Demokracja, [w:] Budowanie demokracji. Wydawnictwo PWN, 2003, s. 72 – 127.

Temat: Komunitaryzm i teledemokracja

Komunitaryzm jest formą demokracji która opowiada się za rządami w których w sposób bezpośredni uczestniczą obywatele. Krytykuje w demokrecjach liberalnych zarówno indywidualizm społeczny jaki i polityczne upartyjnienie. Filozofia komunitaryzmu bazuje na demokracji uczestniczącej w której za pomocą referendum obywatele mogą decydować o sprawach naprawdę ważnych dla polityki społecznej i państwowej. W tej demokracji bardzo wazne są wspólne inicjatywy obywatelskie, ruchy społeczne, działalnośc w samorzadach lokalnych i w miejscach pracy czy w grupach interesu. Ten rodzaj demokracji przywiązuje rówież dużą wagę do rodziny, wychowania moralnego i obywatelskiego w szkołach, redystrybucji dochodów oraz wszystkich innych form demokracji bezpośredniej które skupiałyby się na rozwiązywaniu wspólnych problemów. Ważne oczywiście są prawa człowieka, tolerancja i instytucje charakterystycznie dla liberalnej demokracji, ale z zachowaniem pewnych ograniczeń na płaszczyźnie politycznej, moralnej i filozoficznej. Zwolennicy teorii komunitaryzmu twierdzą że indywidualizm bliższy liberalnej demokracji „podmywa” cnoty obywatelskie. Biurokracja i kapitalizm zniechęca obywateli do działania na rzecz osiągania wspólnych korzyści, ponieważ muszą się koncentrować na zabezpieczaniu własnego interesu, co prowadzi do zachowań egoistycznych i bierności, a w konsekwencji do przyzwolenia na rządy elit. Indywidualizm w myśl teorii komunitaryzmu uwalnia nas od odpowiedzialności i zobowiązań wobec róznych grup, ale sprawia że jednostka jest słaba, samotna i pozbawiona tożsamości którą buduje się przystosowując do grupy, wspólnoty, społecznosci. Wspólne działanie nie wyklucza również samorealizacji celów autonomicznej jednostki, ale zasady moralne w liberalizmie bywają dla komunitarystów zbyt abstrakcyjne i w konkretnych sytuacjach mogą być nie do zaakceptowania. „Partykularna społeczność wspólnego horyzontu moralnego i cnót obywatelskich stanowi odpowiedź na dezorientację, bezsens i alienację będące pochodnymi nowoczesności.” Krytyka tej formy demokracji sprowadza się przede wszystkim do problemu zagrożenia prywatności, podważając również racjonalność prowadzonej w tej formie polityki. Inną formą demokracji bezpośredniej, bazującej na technologicznych zdobyczach naszej cywilizacji - jest teledemokracja. Jest ona w pewnym sensie rozwiniętą forma komunitaryzmu ale dostosowaną do naszych czasów, do społeczeństwa żyjacego w dobie komputerów i internetu. Należy jednak rożróznić komunitaryzm i teledemokrację, nie tylko mając na względzie środki prowadzące do bezpośredniego działania ale również ich konsekwencje. Obywatele oddaleni od siebie przestrzennie mogą co prawda zrzeszać się poprzez sieć internetową i podejmowac wspólne inicjatywy, ale są czasami jednak bliżej siebie „duchem” niż „ciałem”. Teledemokracja miałaby jednak pozwolić na to by każdy obywatel poprzez powszechny dostęp do internetu w każdym gospodarstwie domowym, mógł poczuć „bliskość” wspólnych celów i idei przyświęcających innym ludziom, oraz dołączyć do wirtualnej wspólnoty. Komputer dałby możliwośc głosowania przez internet np. nad projektami legislacyjnymi. „Powszechne głosowania mogłyby odbywać się nawet częściej niż w starożytnych Atenach, a prostota i łatwośc głosowania w domu zwiększyłaby poziom partycypacji”. Krytycy twierdzą że w takim modelu demokracji trudno odpowiedziec sobie na pytanie kto by formułował pytania i kto miałby prawo je zadać. Przeciwnicy powątpiewają również w kompetencje wyborców, gdyż pewne decyzje wymagają odpowiedniej wiedzy i kwalifikacji. Zarówno teledemokracja jak i sam komunitaryzm posiadają walor edukacyjny ucząc obywatela aktywności społecznej, pozostawiając nam jednak wciąz pytania do jakiego stopnia przeciętny obywatel powinien mieć wpływ na losy państwa i decyzje rządowe np. w sytuacjach nagłych wymagających szybkich decyzji – jak klęski żywiołowe czy wojna, a także profesji wymagających odpowiedniego wykształcenia do zrozumienia i wyeliminowania problemu.

Anarchokapitalizm

„Cała atmosfera kapitalizmu powoduje, iż egoizm jest ludziom szczepiony w ciągu całego życia, począwszy od dzieciństwa, szczepiony przez wychowanie i warunki społeczne, przez konkurencję, przez ciężką walkę o chleb, przez panowanie pieniędzy, przez cały system niewoli. Jest to ogromna hodowla i szkoła egoizmu.” Edward Abramowski
Myślę że te słowa najdobitniej przedstawiają rzeczywistośc w której budzimy się każdego dnia, w której żyjemy i w której upodleni zdychamy jak psy. Dzisiejszy kapitalizm uczy nas chamstwa i podłości, dążenie do satysfakcji i materialnej zdobyczy w sposób wręcz podręcznikowy. Z czystej ciekawości kupiłem książkę "Zakazana retoryka" Glorii Beck, w której jawnie, bezpardonowo autorka uczy w jaki sposób zmanipulować swojego wroga, rywala zawodowego, przeciwnika. Językiem bezwzględnego przedsiębiorcy namiętnie, bardzo dokładnie, opisuje czułe punkty ludzkiej psychiki które można wykorzystać do zinstrumentalizowania człowieka - dokonania na nim psychicznej zbrodni. Jasne że takie "podręczniki" to tanie banały które obok Harlequinów i kolorowych kalendarzy, świetnie się sprzedają w księgarni. Jest czym karmić ludzką próżność, potrzebę pustych wrażeń i sensacji. Nie zmienia też faktu to, że po trzech głębszych taką książkę i ja bym napisał, oczywiście uboższą stylistycznie czy praktycznie z pominięciem języka ezopowego, który jakby nie było, nawet grafomana podnosi wyżej i daje wrażenie intelektualnej wirtuozerii. Chociaż swoją drogą sam siebie uważam za grafomana, który bez odpowiedniego warsztatu i wiedzy, podejmuje się próby dotknięcia trudnego tematu. No ale w końcu człowiek najwięcej się uczy idąc na przekór wszystkiemu pod prąd... zresztą nie istotne, wróćmy do meritum. W sumie łatwo przyszyć drugiemu łatkę, powiedzieć że jesteśmy zdegenerowani, ze brak nam perspektyw, że wszystko co robimy, to tylko w hedonistyczny i interesowny sposób, bo sam mam dość tego narzekania i narzekania, ale z drugiej strony, żeby zostać indywidualistą i charyzmatycznym ekstrawertykiem, szanowanym, kochanym, który ostentacyjnie ucieka do lasu, w poczuciu spełnienia na łonie natury, przeżywając katharsis duszy w "cichej refleksji" po to by jedynie zabłysnąć swoim bogatym wnętrzem, które to właściwie jest próżne i bezrefleksyjne. Oczywiście nie piszę że każdy taki jest, bo są ludzie wrażliwi na piękno natury, na kulturę, na ludzką krzywdę etc. etc., ale większość zapomina że prawdziwy altruizm, mieści się poza sceną i światłami reflektorów i z całą pewnością ie zalicza się do niego filantropia, która jest jedynie wymysłem liberałów, tych liberałów mających jeszcze odrobinę współczucia. Julian Tuwim ładnie zdefiniował tą "dobroczynność" pisząc że: „Filantrop to człowiek, który publicznie zwraca bliźniemu drobną cząstkę tego, co mu ukradł prywatnie”. Strasznie lubię ten cytat, jest z tych ripost w stylu: "pięścią w twarz". Wierzymy w to w co wygodnie jest nam wierzyć, bo przecież ktoś coś niby zdobył ciężką pracą... Bądźmy szczerzy, nikt nie jest do końca uczciwy, przecież przedsiębiorca żeby się utrzymać na powierzchni oceanicznego rynku łez, potu, krwi, musi być przedsiębiorczy - czyli z polskiego na nasze, łgać, oszukiwać, kraśc, stosować kruczki prawne, wyzyskiwać tych którzy nie mają prawa głosu, bo wylecą na bruk - w końcu rynek jest elastyczny i zawsze sobie znajdzie "lepszego" pracownika. Gazety, tv, internet... Prezydent był wczoraj na grzybach, jego zona lubi białe stringi w zielone kropeczki, a syn Wałęsy po wypadku na motocyklu, zostanie odznaczony Orderem Orła Białego, za jego heroiczną walkę o życie, bo w końcu nasz katastrofizm, ta smoleńska przypadłość, to nic innego jak honorowe owijanie w złotą bibułkę zwykłego gówna. Oczywiście daję się ponieść fantazji i emocjom parafrazując Teleplotki, ale przecież ktoś się tym żywi i ktos na tym szajsie zarabia grube pieniądze. Dbanie o styl zarazem pomijając rzeczowość... taaak - jebany sofistyczno-humanistyczny bełkot, gdzie prędzej dostrzegą barana i byka w zdaniu, zamiast istoty treści. Bardzo mnie śmieszą inwektywy neoliberalne, zrzucanie całej winy na podatki, obrzucanie welfare state błotem - systemu który w Skandynawii świetnie się sprawdza... tam są wysokie podatki, opieka socjalna na wysokim poziomie, mimo to każdy internetowy koliber, wierny czytelnik wikipedii powie że "tam właściwie gospodarka jest liberalna", a w Polsce to oczywiście jest źle bo jest socjalizm. Proszę bardzo - w Polsce mamy tylko dwie stawki podatkowe, bardzo niskie zasiłki, zwłaszcza dla samotnych matek czy osób niepełnosprawnych (ach no nie można zapomnieć o zakładach pracy które zatrudniają tylko zdrowych-niepełnosprawnych, nie masz układów albo kasy czy sprytu, to nie dostaniesz grupy inwalidzkiej - a to w pewnych branżach warunek do zatrudnienia, bo pracodawca dostaje kasę za zatrudnianie osoby niepełnosprawnej i tworzą się takie kruczki, fikcyjne choroby, a zdrowi blokują mozliwość uzyskania renty czy pracy przez naprawdę niepełnosprawną osobę). Co jeszcze mamy? A prywatne kliniki, coraz więcej prywatnych szkół w stylu "matura w 5 minut", ciągła prywatyzacja, postępująca, wręcz pełzająca, no i jak bezczelnie ktoś taki może głosić że w Polsce nie ma kapitalizmu! Ale wystarczy poczytać coś o modelu skandynawskim by odnieśc wrażenie że socjaldemokracja to jednak nie PRL, tylko niestety bardzo słaba na polskiej scenie politycznej, gdzie prawdziwa lewica - PPP - nie dostała się do sejmu, a cała reszta to marni uzurpatorzy i lewica tylko z nazwy. Trudno forsować zdanie "Uważam rze", "Rzeczpospolitej", TVN-u, TVP, Ziemkiewicza, UPR-owców, Prawicy RP, PO czy PiSu, skoro lewica nie ma zaplecza intelektualnego w mediach, w czołowych partiach w parlamencie (no, powiedzmy Palikot trochę tej śmietanki zebrał, ale co z tego skoro raz ubiera kubraczek liberała raz socjaldemokraty a" nasamwpierw" mohera z Ozonu. Dzisiejsze społeczeństwo to ludzie sukcesy w stylu yuppies wyniesieni na złotych platformach gdzie rosną drzewa baobabu, są hotele pięciogwiazdkowe, złote rolexy, porsche i laski z marokańską choreografią w stylu bunga bunga - no i z drugiej strony ten "plebs" (uoe, bleeee) który te złote grube stalowe platformy utrzymuje na rękach siłą własnych mięśni. Mentalność pierdolonej "szlachty", wśród której nikt nawet nie myśli że może być kimś innym, niż przedsiębiorcą siedzącym na wygodnym foteliku ciepłego biura z laptopkiem. Ciekawe jak to się dzieje że w Brazylii socjalista Lula tworząc egalitarną gospodarkę wyciąga naród z długów, spada (zresztą jeden z najwyższych) wskaźnik Ginniego - mierzący rozwarstwienie społeczne? Jednak kraje łacińskie, mają w sobie więcej emocji (w końcu te wszystkie serenady, amory, temperament i - tu powiem - o zgrozo! - opery mydlane), więcej wrażliwości i współczucia, ale oczywiście nie ma to jak demonizowanie i straszenie amerykańskich dzieci Gargamelem z Wenezueli. Indoktrynacja dosięga już wszystkich sfer życia, i dzieje się to na taka skalę że biznesmeni i politycy nie robią tego własnymi rękoma, a literatura krytykująca "krwiożerczy neoliberalizm" jest skutecznie wypierana i chowana w kąt antykwariatu (na szczęście allegro chce zarabiać nawet na rzeczach które otwierają oczy na monopol korporacji i technokratów promujacych pseudorozwój częściej niż naukowe zdobycze cywilizacyjne). Projekt Balcerowicza jest jak narkotyk który wlewa lekarz do strzykawki sugerując że jest to lek na ożywienie postkomunistycznego trupa, a tymczasem zamiast leczyć odurza jeszcze bardziej, przejście z jednego radykalizmu w drugi, ze stanu wyciszającego ogłupienia w stan sztucznie dożylnie podanej dawki euforii. Hurra, cieszmy się! A jutro Mikołajki, obdarujmy się prezentami, póxniej gwiazdka, dzień z pełną miską, dzień bez spalin, dzien bez papierosa, dzień bez przekleństw, dzien bez wydawania pieniędzy... ehh ma się ten kalendarz świąt nietypowych! autor: ja, źródła: Jane Hardy "Nowy polski kapitalizm", Forum MS, własne

sobota, 19 listopada 2011

Euforycznie słów kilka o filmie PJ20.

Naczytałem się tych recenzji o filmie że az strach... strach pisać cokolwiek ważyć każde słowo i zdanie by nie działało pod ich wpływem. Mówi się "muszę ochłonąć" wtedy wychodzi najobiektywniej, ale myślę że zawsze wtedy dochodzi do takiej wewnętrznej potrzeby szukania dziury w całym - taka ludzka natura. Pisze więc na świeżo, targany jeszcze nieposkromionymi emocjami jakie wywołał u mnie ten film. Powstał z martwych duch Seattle i swym niesamowitym montażem tego co tak banalne i jednocześnie tak istotne, sprawił że na tle odwiecznych sporów o właściwe ideały, znów z chaosu odrodziła się we mnie ta pewnośc podążania właściwą drogą, tożsama z wartościami Pearl Jam.

Nie będzie to typowa recenzja, chciałem zanurzyć się w refleksji nad tą lekcją jaką wyłożył mi dzisiaj wieczorem Cameron Crowe i członkowie kapeli.

W pierwszej części filmu przedstawiony został obraz naiwnego beztroskiego życia, taki klasyczny obraz przedstawiany może w większości filmów dokumentalnych, typowych self-made manów wyczołgujących się z pustynnych prowincji. Jakże mylnie jest jednak obraz tego filmu obserwować pod tym kątem, tu gdzie środowiska podobnych sobie ludzi wyraźniej akcentowały swoją wielkomiejską depresję i pokazywały że cała siła, madrość i odpowiedzialność fundamenty musiała zbudować na tragizmie. Figlarnie, przewrotnie, losowo - śmierć dopadła tych którzy stanowili ikonę tej sceny, tego miejsca będącego zamkniętą, otoczoną apatycznym murem wyspą.

Seattle, miasto na północno-zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, gdzie wg mnie bliżej już ludziom do tej kanadyjskiej społeczności, bo nie obrośniętej jeszcze fastfoodowym tłuszczem i typowym amerykańskim pseudo-talentem nadziewanym takim obłoczkiem wyjątkowości zależnej od ilości kasy w portfelu.

W opozycji do tej iluzji dobrobytu i uroków życia w Ameryce - był pozbawiony muzycznej poprawności nurt zwany grunge.Tworzył on w mieszankę kontestującej anarchii i hippisowskiej wrażliwości co mogło prowadzić tylko do schizofrenii pożerającej zmysły w obłędzie scenicznego oddania. Myślę że to właśnie przytrafiło się Andy'emu Woodowi, to samo Kurtowi Cobainowi i myslę że właśnie z takim przekazem wkrada się pearljamowa narracja. Nie ma w tym filmie jakichś paternalistycznych wywodów, muzycy luźno odnoszą się do cięzkich i lekkich tematów jakich doświadczyli, przedstawiając bardziej zdarzenia obrazowo i dekorując ukazane fragmenty z życia celnymi uwagami bądź filozoficzną retoryką zmuszająca widza do wyszukania właściwej odpowiedzi na fakty. Eddie i spółka wolą rozpływać się w reminiscencji, a młodzieńcze wybryki albo sobie wybaczają asekurując kontrastem tych lepszych uczynków, albo zrzucają na istotę młodości. A kto z nas fanów by puszczał na te wybryki oczko gdyby Eddie popełnił błąd niewybaczalny na zakrętach swojego życia. A przecież lubował się wtedy we wspinaczkach po konstrukcjach sceny, dachach, skokach z gargantuicznych wysokości wiedząc że jego życie leży dosłownie mówiąc w rękach tłumu, na które to zresztą zawsze efektownie ale bezpiecznie lądował.

Pearl Jam dzieli swoją 20-letnią historię (no.. 21-letnią już) na pierwsze 10 lat - kiedy zuchwale zdobywali świat, ale jednocześnie robili to idąc dłuższą drogą i pod prąd wypowiadając wojnę jako jedyni monopoliście w dystrybuowaniu koncertowych biletów. Pokazali w tym czasie że potrafią odważnie wkroczyć swoją sztuką na teren należący już do grubych tłustych tyłków w garniturach i jednocześnie bez respektu w te tyłki biznesowych kanciarzy zdrowo kopnąć.

Walka z mediami, nie udzielanie wywiadów niektórym, nastawionym na same skandale brukowcom, i rezygnacja z mozliwości wybijania się wyżej na fali wznoszącej po sukcesie komercyjnym debiutanckiego albumu - to fakty jak mantrę powtarzają fani składając tym samym hołd ich wstrzemięźliwości wobec pokus rynku muzycznego któremu ulegał zwłaszcza kalifornijski rock. Ich heroiczna walka z nadmierna komercjalizacją ich sztuki graniczyła z ascetyzmem, co równiez przedstawia w swoim dokumencie Crowe.

Drugie 10 lat to jakby inny Pearl Jam. Muzycy opowiadają o tragicznym Roskilde, miejscu gdzie zginęło 9 osób przygniecionych tłumem napierających fanów na koncercie.... na ich koncercie.To wydarzenie jest większym wstrząsem w ich życiu niż śmierć legendarnych frontmanów grungeowych (w/w), to zamyka stary rozdział zespołu. Rodzą się w nich nowi ludzie, szczególnie obrośnięty Ed zdaje się sprawiać wrażenie czlowieka zreflektowanego, często zamyślonego i jeszcze bardziej wrażliwego na otaczającą go rzeczywistość. Świetnie ten obraz refleksji Crowe splata z pięknymi krajobrazami które trochę przywołują kompozycje z filmu "In to the wild" (do którego zresztą muzykę tworzy Eddie) i stanowią taki folklorystyczny symbol uduchowienia i wędrówki wgłąb samego siebie.

Mimo usilnych starań moje wrażenia tu opisane są jedynie ułomna cząstką tego co myslę i czuję po obejrzeniu filmu, ale jeżeli komuś to wystarczy, komuś kto kocha się w tym gatunku - zarowno muzycznym jak i filmowym, to szczerze polecam.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Trylogia: Mały Książę (tom 1)

Rozdział pierwszy - Na małej fali.

Jest smiałość, świat stoi przed Tobą otworem, im więcej słów uczę się mówić, im więcej poznaję tego świata zewnętrznego tym więcej tracę tego co zrośnie się kiedyś w latorośl podświadomości którą pięknie potrafi rozbujać tylko witamina cee wdzierająca się do ośrodka mózgu.
Ucieczka - wtedy kiedy nikt ciebie nie widzi, czasami wygnanie - wtedy kiedy ktoś za dużo widzi. Ludzie coraz bardziej są dla Ciebie obcy, płyniesz na fali marzeń, przedzierasz się przez twardy beton który jeszcze czujesz leżąc na plecach, ale za chwilę rozpocznie się proces Twojej pełnej sterowności modelowania umysłowego, jesteś tym kim chcesz, gdzie chcesz i kiedy chcesz.
Beztroskie myśli przylatują i odlatują, są kolorowymi motylkami, mają zapach stokrotek, mimo tego że surowe powietrze zwiastuje początek zimowej czerni.
Kiedy nauczę się czytać, pewnie przestanę to wszystko czuć, bo kiedyś tą czystą prostotę poddam apatycznej analizie... Teraz zwodzą mnie z tej ścieżki, dorastam, próżno szukam wzoru? Bądź mężczyzną, nie rycz, nie baw się lalkami, nie próbuj latać, pieprz to.

Rozdział 2 - Dezercja

To odbywa się bez udziału woli, ale dobrze że słabości okazują się być największą siłą i argumentem. Nie ucieknę od pelnej odpowiedzialności, jest miejsce, jest czas, ale przestrzeń umysłowa skuwa każdego kwiatka kamieniem, tak sam sobie wybuduję ogród pełen martwych głazów, już potrafię, ale jest to zbyt patetyczne i co gorsza anemiczne. Zostań moim treserem a będę klaunem lub zwierzakiem jak w cyrku. Spróbuj chociaż profesjonalnie moralnie mnie upokorzyć.

Rozdział 3 - Próg

You can't save someone from drowning if you're treading water yourself. Wszystko tu się zaczęło, wszystko z tego miejsca rozwidla się ku ładowi bądź i nie i wszystko tu się kończy. Nigdy nie podziękowałem tym którzy przez lata prawie mnie wyprostowali, bo czym skorupka za młodu... Za pierwszym razem w trójskoku odbiłem się za blisko, za drugim za daleko, liczba trzy musi być magiczna bo trzecią próbą jest zawsze głos kresów przyszłości. Nikt mi nie powiedział jak mam biec i jakie kroki stawiać, poza tym zachwiana równowaga. Wrócę tu dekady później drogą sentymentalnego korytarza, bedę przeżywał swoje życie psychicznie, bo prawom fizyki zdążę już się poddać, a wtedy... wtedy urodzę się na nowo i odcisnę stopę przy wybiciu we właściwym miejscu.

Rozdział 4 - Czuj

Żeby był progres musi być najpierw regres, trauma, coś co sprawi że docenisz to co właśnie masz - jakie to proste prawda? Zabić? Nie! Musisz czuć to samo powietrze co ja, ciepło na skórze, musisz czuć ból bo tylko on Ciebie zahartuję na wszystkie przeciwności losu i sprawi że okrzepniesz. Konstrukcja budowy cepa, jest sierp do przecinania pnączy, ale na zwierzęta w dżungli nie wystarczy sił... Oddech za plecami, padam ze zmęczenia... i? Dpoadają mnie mięsożercy... ale ja wciąż żyję!

Rozdział 5 - Ja jestem ja

Spal go, stłamś, kiedy zaczyna pluć w twarz, bezradny król zamyka się w swoim królestwie i nie pozwala nikomu wejść. Kołatkę słychać coraz głośniej, desperacko, wreszcie szturmem włamują się do szczelnie pilnowanego zamku, zabierają z niego wszystkie cenne przedmioty, zdzierają krola z szat - król jest nagi! Kilka dni i poobijany władca swojego królestwa podnosi się, odrestaurowuje insygnie swojej władzy, zasiada na tronie i modeluje na nowo, trwalej, siermiężniej mury i baszty. Kiedy wychodzi dobrowolnie zawsze jest bez szans, kiedy chce się wyciszyć, popaśc w artystyczną dystynkcję, za zamkniętymi oczami maluje swoje zniekształcone acz piękne ekspresje. Kiedy z jego królestwa znika owoc najcięższej pracy, poddaje swoją inność sądowi ostatecznemu na oczach prześmiewców.
W wersji alternatywnej dojrzewa do akceptacji i udźwignięcia samego siebie. W rażdym razie przestaje być dzieckiem. Kreuje się inteligentna jaźń subiektywna, szyk i konstrukcja w świadomości.

...

Pada strzał.


(Cała trylogia jest zainspirowana muzyczną lekturą.)

Kolejna porcja poezji

Trzeba trochę nadrobić stracony czas, poza tym za duzo tandetnej prozy tu powypisywałem, teraz patrzę na to wszystko troszeczkę inaczej, nie to że poglądy się zmieniły, po prostu coś jest pieprzeniem o dupie Maryny a coś jest warte uwagi. No nic, łapać to i udawać zachwyt :P

Lilith & Sadaprarudito

Zaklęta niewola mojego umysłu
Pobudzenie, zapomnienie i urok
Przed oczami rysuje się bezkres nicości
Oblewa mnie swoją powłoką niebytu
Szukam prawdziwego oświecenia

Lilith buntuje piekło ku górze
Czarna armia, szeregiem wzlatuje w sklepienie
Z roga bawolego dochodzi przeraźliwy ryk
Ogniste miecze wznoszą rzesze upadłych powstańców
Magiczne strzały nasączone oliwą
Żywo płoną i wzlatują w bezkres niebieski
Niebo zapłonęło!

Palące się wszechpotężnym żarem
Tli się od zewnątrz a anioły śpią
Śpi cała boska świta, śpi sam Bóg
On wszechwiedzący i wszechwieczny!
Nawet on nic nie wie!
Ogniki zdradliwie przeciskają się do środka
Lilith pędzi na czarnym pegazie - wzlatuje!

Nikt nic nie wie? Nie...
Nikt nie przypuszczał że ktos się odważy
Eteryczne istoty nie stworzone do walki,
Delektujące się harfą, ciszą i harmonią
W panice rozpraszają się po królestwie
Bóg jednak widzi - siedzi i myśli

Zaklęta niewola mojego umysłu
To wczoraj było, rozbijałem się o skały
Dostojeństwa, zaszczytu, mądrości wyzbyć się
Pokusom i grzechom pozwolić kluć się
Ze spokoju złość, z równowagi sejsmos
Samookaleczenie, hańba i wstyd

Strugi płomieni, ogniste kule, palące się komnaty
Jakoby trafiło na jakieś dusze - o zgrozo!
Toż dusze palą się ogniem zawsze od środka
Ból nieprzerwalny, tortura niesamowita
Nikt się nie pali... wstrzymany ogień
Rycerze światła odbili ataki

Gruzy i strzępy budowli wzniosłych
Wieki i wieków nietknięte dobytki
Niczym nie chronione, nie było potrzeby
Bóg niewzruszony szacuje straty
Wznieśc to ponownie, tamto odnowić
Tu dziurę załatać tam straż wystawić

Ki diabeł mać wasz przeklęty postuch!
Czym się kierował i z jakiej przyczyny?
Że się odważył, ze wierzył w swą armię?
Co żyw ta debata chodziła po głowach
Wznoszone na nowo w zawrotnym tempie
To nie to samo co było przedtenczas

Zaklęta niewola mojego umysłu
Spuszczona głowa, skrzydła obwisłe
To moja wina, jam to uczynił!
Żekłem do istot i stworzeń niebieskich
Wygnać i opluć a cóżeś uczynił?
Porwałem, zaszczułem zabiłem zgwałciłem

Nietęgie głowy a oczy szerokie
I dziwy i szepty i spekulacje
burzony ideał czystości splamione
Z miłości, jasności, pokoju ot co sie stało
Zabawy uciechy i grzechy ziemskie
Kosztował, harcował, urzekał, porzucał

Roztropność i prózność rozdała swe szaty
kapturem kłamstwa przykrył swą twarz
Wszechwiecznym grzechem strącony na ziemię
czci ludzkiej pokory się uczyć
Niepogodzony ze sobą,
z pokrzywdzonymi siostrami mórz
Potępiony wraz z syrenami
Za ktore Lilith rozlać krew miała

Kres tułaczek i dróg bezkresnego horyzontu
Rozdmuchanych nadziei i ideałów
One pozbawione płetw on skrzydeł
Zmagania z nieznaną im ludzką naturą
Fizyką bólu, zmęczenia i cielesności
Nigdy nie spotkał dźwięcznej Leukozji
Inna na twarzy, inne też włosy...
Szukał jej cudnej siostry...

W czasoprzestrzeniach pomieszał mity
Legendy poganskie i greckie historie
Odyseuszowskim statkiem wtenczas przemierzał
Gdy zauroczył się jedną z trzech syren
Imienia nie zdradził jej do dzisiaj
Szuka jej wszędzie w złocistych piaskach
Gdzie jesteś wiedźmuszko? Głucha cisza...

Pięć wód i dziesięć gór,
sześć rzek i 2 doliny
Krwiste bagna cuchnace padliną,
Dotarł na skraj świata, na ziemię niczyją
Ziemię pustą i bez niczego,
Niczego prócz niej, uwodzicielki syreny
Właściwie kobiety...
wciąż niecodziennej urody

Z ciążącym grzechem śpiewa mu pieśń
Tak czystą jak świeta woda jezior niebios
Bowiem imię jej czystym głosem sławone
Na jego cześć obwolane, ochrzczone
Przenosi w krainę smutku i łez
Łez bursztynowych niebieskich oczu
Opowieść o pustce, straconych nadziejach
Rozbitym lustrze złudnej iluzji...

Wskrzeszeni na nowo, szukając powrotu
Znaleźli swą ścieżkę oświecenia,
Aladiah wziął ich w swoją opiekę
By znów aureolę założyć nawroconym
Za wstawiennictwem sił istot nadprzyrodzonych
Król mórz, księżyca, księzniczka syren
I jedna z pieczęci siedmiu aniołów

Wszystko to wasze i powrót chwały
Lecz pierwiej sobie wybaczyć musicie.
Tu mysil naszły kto komu dlaczego,
Bo była historia to dosyć zawiła
Wpierw złotem lecz dalej krwią pisać poczęto
Odbita miłośc siostrzany kochanek,
Wzburzenie fal głosem nadludzkim
Łódź podtopiona Ful ledwie żywy

On jej wybaczył bo tylko ja kochał,
Złość Leukozji - kochanek odpływał,
Lecz czy ją kochał?
On nie zaprzeczy, lecz...magia jej siostry
Zwaśniła wszystkich choć wina jest serc
Pytanie jego gdzie gra była gdzie miłość?
Gdzie czar, gdzie prawda a gdzie kłam kres miał?

Lilith jest żądzą i namiętnością
Mściwością apatią pożera wszystkich,
Nauczkę srogą dostał więc każdy,
I niebo swoje budują od nowa
Dźwigają skały, popioły z ogrodów
Znów nowe flory zakwitną
Niech będa droższe w całym swym cudzie,
Pałace trwalsze i okazalsze
posługą isercem hierarchię wznoszą
ku szczytu nieba po wszechstron morza

Nie do skończenia lecz w nieskończoność
Nad bytem kochanka się rozczulać
jak jeden za pierwszym tak pierwszy za drugim
Przezwyciężone trudności...
Wygrana z Lilith...
Siostrzana miłość i zrozumienie
Wzajemną pomoc
Ocalenie.

Kiedyś pisałem nawet denne wiersze....

Wracam do bloga, odzyskalem hasło hurra... Wierszem, wierszem... realnie kiedyś o kimś

Ach jaki wstyd że cię miałem
Nie żebym z bajki księciem był
Ale pierwszy lepszy teraz...
Aj jaki wstyd, nie zniosę…

Ty głupia! Te, głupia ty?
Ja cię już nie chcę, ale spójrz
Prostak i buc wart szmaty
Lecz mimo wszystko nie ciebie.

To nie z zazdrości, to ze wstydu
Już nigdy cię nie chcę, to boli
Nie pierwszy burak i nie ostatni
Zatapia ohydnym szturchańcem do woli

Masz myśli, masz słowa, idee
Masz wiatr we włosach i młodość,
W tej niezdobytej duszy anioła
Gnój rozwarstwionej naiwności

Zabawa w puść się, bo przecież
Czy gorsza jest od mężczyzny?
By okazy zdobywać, tudzież
Nie skąpić jałmużny i darowizny

Łatwa, jak łatwo, jak trudno
Trudno, bo osobowość, charakter
Bo taka łatwa choć trudna
Bo taka mądra choć taka głupia

Co cię rozdziera na dwie połowy
To coś przerzuca myśl niesforną
Z szeroko otwartej bezmyślnej głowy
Pstro, kuku, kici, toś gil szczy w paszcz ją

Nie grzesz nie Grześ już że
Ja ciebie szczerze nie poznaję
Cnotliwa nigdy nie byłaś
Ale japier ja kur.. nie rozumiem

Choć dawno los nas skrzyżował
I dawno serce mi rozszarpałaś
Wiesz, nigdy się nie poznaliśmy
Nigdy nie byliśmy blisko

Mieć, chcieć, znać, kochać każdego
Każdego okazją zaczepić
Nie wnikam, nie tworzę nic
Szczegóły schowaj spój gdzieś w sobie

Zdajesz się chcieć powiedzieć
Nie wiesz, bo mówisz i nie oceniaj
Mam formę bajkopisarza gdy ty
Kreujesz strój formy tej czule

Co kto co, nie obchodzi że mówił
Ja swoim słowom nawet nie ufam
Rasowy instynkt nie myli się
Gdy dźwigasz oczy spod powiek

Gdy widzę te białka przekrwione
Gdy w chodzie twe nogi się gubią
Zuchwale półpędęm na stronę
Uśmieszków z lokalnej speluny

Wiesz, bujną mam wyobraźnię
I często zwyczajnie z zawiści
Maluję sobie twój obraz
Kurewsko brudnej miłości

niedziela, 4 lipca 2010

Mój Pearl Jam w Gdyni


Uwaga, treść dostępna również pod innym adresem!
***
A więc... Zaczynając od początku, i nagany iż zdania nie zaczyna się od "a więc" ble ble ble.. może od razu przejdę do rzeczy.
Wyjechałem w środę popołudniu sam, i dopiero w Krakowie dosiadł się znajomy z Przemyśla (tamże studiujący), co jeszcze ciekawsze, w stolicy trzeci, obaj niemal prosto z uczelni.
Tuż przed wyjazdem, znienacka dopadła mnie choroba i zadała cios w plecy, więc podróż do Gdyni była osobistym koszmarem zmagań z tym świństwem, a przecież w tym wypadku walka o zdrowie była walką o wszystko, czyli o PEARL JAM. Można powiedzieć że poza nami, nie było nikogo z napisem na czole "hej jestem z Przemyśla i jadę na Open'er". Z pewnych niepotwierdzonych źródeł wiem że jednak festiwalowiczów "od nas" jeszcze co najmniej kilku było. Zwróćcie uwagę na to że napisałem "festiwalowiczów" a nie pearljamowców (których przecież był ogrom ale dopiero na ziemi małopolskiej). Nic dziwnego, sporo ostatnio modnego trendu nazywania wszystkiego ambitna alternatywą, na którą kto musi być otwarty każdy kto chce być cool, i właściwie po to często jedzie.. ale w rzeczywistości offowej muzyki jest niewiele ogółem na naszych polskich, muzycznych "imprezach".
Podróż jak podróż, pobyt jak pobyt, a wieczorem juz na festiwalowym lotnisku się melduję.
O godzinie 20:00 plac przy głównej scenie był już zapełniony i ciężko było się przedostać blisko barierek. Wtedy to Ben Harper wraz z zespołem Relentless7 wkroczył i dał się słyszeć niebiański dźwięk z harperowego weissenborna stylem slide. Niewielu istnieje tak genialnych slidemenów jak on, to do chwili obecnej jest jeszcze niszowy styl, ale po open'erze kto wie...
Fani Pearl Jam czekali na ten moment - zapowiedź przez Bena swojego gościa a zarazem przyjaciela - Eddiego Veddera i wspólne wykonanie "Under Pressure" co wprawiło w dziki szał zgromadzonych ludzi tak rozległe echem że ci którzy czekali być może tylko na PJ, pojawili się przy tej scenie i zostali przy muzyce Bena aż do pojawienia się Eddiego po raz kolejny, czyli już z własną kapelą.
Zaczęli od "Corduroy" i nonszalancko władali repertuarem, raz wspaniałymi balladami, zmieszanymi nutami z delikatną bryzą morskiego powiewu, czasami dozą subtelności złączonej z naostrzoym pazurkiem zadziornego wokalu, spiętrzającego się zawsze w kulminacyjnych momentach do stanu upojenia dusz. Innym razem nuta w całej swej okazałości drapieżna, dzika, jak np. Do The Evolution, Even Flow (który to akurat udało mi się nagrać w całości pomimo niedogodności z tym związanych będąc na samym przodzie, m.in. trzęsienie ziemi :D no i... ochrona - blisko byłem sytuacji utraty aparatu).
Oczywiście utwory z "Backspacer" dominowały, a na "Just Breathe" zapłonęły zapalniczki i dało się słyszeć szlochy wzruszenia - nie dziwię się, mi też popłynęły łzy szczęścia, głównie jak usłyszałem "Given To Fly" gdzie Eddie zaśpiewał "He made it to the Bałtyk, had a smoke in a tree" zastępując słowo "ocean" naszym kochanym "Bałtykiem", bardzo miły akcent z jego strony.
Jeszcze tylko palpitacja serca przy ostrym jak brzytwa "Why Go", jeszcze tylko rzucenie nas na kolana przy "Jeremy", osobiste odczuwanie śmierci chłopca z piosenki, bo gdy tylko słyszę "Jeremy spoke in class today", przebłyskują w świadomości sceny z teledysku i ten przykry, wzruszający moment, przeraźliwy krzyk rozpaczy Eddiego który eksponuje kulminacyjny moment i dramaturgię chwili... taaak!... właśnie za "Jeremy" pokochałem ten zespół (i za podobne polityczne przekonania również)!
Na koniec lusterko wsteczne ("Rearviewmirror") będące przysłowiową kropką nad "i" - Ed lekko uderza gitarą o ziemię i kończy się występ. Publika przywołuje do skutku grungeowców z Seattle, obsługa techniczna sprawdza jeszcze stan użyteczności gitary i po chwili znowu pojawia się zespół na bis.
Na bisie tradycyjnie nie ma skąpstwa i grają aż 5 utworów, same klasyki rzecz jasna - "The Fixer" - w zasadzie nie klasyk bo to nowy album, ale hit, kolejno "Betterman" - Ed każe nam śpiewać i naśmiewa się z "gaworzenia po norwesku" czyli udawania angielskich słów publiczności :P testując która strona publiki lepiej zna ich utwory
(no już dobrze, dobrze, przyznam się bez bicia, lingwista ze mnie słaby). Cel, pal! - "Alive" czyli klasyk klasyków i "Black" czyli ballada nad balladami to szczytowanie, by na "Rockin' in the Free World" - mówiąc kolokwialnie - spuścić się ;]
Miazga miazga miazga, należy im za to stawiać ołtarzyki a o ich koncertach pisać nie w pismakach a w starych sakralnych księgach przypominających Biblię czy Koran.
Zagrali dłużej niż zwykle gra się na tego typu festiwalach, festiwalach które same w sobie są jedną wielką papką gówna i tylko wytarmosić za ucho urwisa który organizuje Pearl Jamowi koncert wśród festiwalowego kogla-mogla wszechgatunków, bo nie może być tak że wielkie wydarzenie, koncert takiej znakomitości miesza się gdzies w oddali z muzyką z innych scen rozmieszczonych na wielkim placu lotniska.
To jest zbyt piękne by jakaś skaza najdrobniejszym choćby dźwiękiem z pobliskich scen - ocierała się o tą słodycz delicji umysłu i słuchu, stąd zrozumiała niechęć wielu do całej tej organizacji i populizmu wokół zespołu który zwykle od medialności stronił... Cóż, były to niewielkie minusy przy wielu wielu superlatywach ich przedwczorajszego koncertu.
Cóż z tego że nie zagrali wielu utworów i jak zwykle po koncercie dało się słyszeć malkontentów, recenzentów z koziej dupy (bo nawet nie bożej łaski), którzy ZAWSZE muszą doszukać się czegoś "czego im brakowało".
To był mój drugi w życiu koncert Pearl Jam i z całą pewnością nie ostatni, bo wierzę że poza granicami naszego kraju również ich usłyszę na żywo, bo nie ma nic piękniejszego od symbiozy basu Amenta z gitarami McCready'ego, Gossarda, perkusji Camerona i rzecz jasna wokalu Veddera - to połączenie niczym pierścieni pięciu żywiołów bohaterów kreskówki "Kapitana Planety" z których powstaje właśnie ON - PEARL JAM, prawdziwa perła na Bałtyku, osadzona gdzieś w historii jego głębin, wciąż z falami unoszącymi dźwięki, dźwięki które 2 dni temu jeszcze były żywą rodzącą się historią gdyńskiego pierwszego lipca na Babich Dołach.
Do zobaczenia, czekamy na Was znów!
***
Dodam od siebie że na kanale "jordisocjopata" na youtube znaleźć można będzie kilka filmików z koncertów Bena Harpera i Pearl Jam granych 1 lipca w Gdyni ;)
Serdecznie zapraszam również do zapisywania się do polskiego facebookowego, nieoficjalnego fan-clubu Pearl Jam pod adresem http://www.facebook.com/#!/group.php?gid=279964485989
***
News skopiowany ze strony: http://www.lastfm.pl/user/jordi_84/journal/2010/07/03/3r287j_pearl_jam_w_gdyni?success=1
Do treści newsa mam prawo jako autor recenzji i wszelkie inne kopie są niedozwolone i chronione prawem autorskim użytkownika "jordi" na tym blogu jak również "jordi_84" na last.fm, gdzie umieściłem na początku owy artykuł.