czwartek, 24 stycznia 2013

Historia mojej osobowości

W poprzednim poście pisałem między innymi o ludzkiej tendencyjności, pośrednio (w domyśle o stereotypowym myśleniu). Chciałbym częściowo nawiązać do tamtych myśli ale może też po części otworzyć się...

Urodziłem się i wychowałem w rodzinie niezamożnej, nie wiem czy przyporządkowałbym się nawet do tej dolnej granicy klasy średniej, no ale też nie przesadzajmy do końca. Mój punkt widzenia jest więc uwarunkowany środowiskiem i sytuacjami w jakich dane mi było się rozwijać. Nie potrafiłem zaadoptować się również do owego środowiska, właściwie do żadnego nie potrafiłem i czułem że jestem na marginesie – jak to się teraz popularnie mówi – byłem outsiderem, tyle że w odróżnieniu od innych nie musiałem tego udawać, oczekiwać współczucia i demonstrować swoją bądź co bądź – depresję.
Nie pisałem pamiętników, nie zwierzałem się nikomu, nie upubliczniałem innym swoich nastrojów (fakt nie było wtedy portali społecznościowych ani takiej mody na wyrażanie swoich emocji), nie chciałem być uważany też za introwertyka czy co gorsza neurotyka. Chciałem się dopasować i być taki jak inni, bowiem nie stać mnie było na cos co pozwalało posiąśc wiedzę tajemną – jak rozwijać się w okresie młodzieńczego, nastoletniego buntu.
Jedyne na co było mnie stać, to uciekanie w świat fikcji, niekoniecznie zawsze literackiej, bo potrafiłem sam kreować wyimaginowaną rzeczywistość (to zostawię dla siebie jaką konkretnie).
Wiem wiem, modne teraz jest pisanie że było się osobą niedostosowaną społecznie w dzieciństwie itp. (modne w określonym środowisku), ale czuję potrzebę napisania tego bez ubarwiania przeszłości.
Szkoła podstawowa – pominmy sam proces edukacji, nie wstydzę się tego że byłem osłem i że ledwo przechodziłem z klasy do klasy, nie będę zwalać winy na to że byłem chorowity i miałem wiecznie zaległości. Dużo było w tym wszystkim tez mojej winy, rodzina była taka a nie inna ale nie była patologiczna w zasadzie, to tylko ja osadziłem siebie w określonym miejscu – na odrzuty, odpadki i nikt mnie nie uświadomił że mam jakąś wartość.
W latach 90-tych stylem ubioru przypominałem niejednego hipstera z XXI wieku, tyle że ja się na trendach nie znałem, ubiór ten nie był akceptowany nawet w awangardowej mniejszości społecznej – zresztą ze wszystkim byłem do tyłu, jak ludzie z innej epoki (jak to się mówi "wieśniacke sweterki" made in bazar).
Brnę opowieścią w rejony które nie lubię i sam sposób pisania nie mój, bo nie mam na celu użalanie się nad sobą i swoim losem w przeszłosci, teraźniejszości, przysłości itd. itd., ale chcę uświadomić jakiegos może przypadkowego czytelnika że ja mam podstawy by uzurpować sobie prawo przypisywania siebie do tzw. „szarej generacji”. Cholernie wkurwia mnie jak szereg osób przypisuje sobie pewne określenia, myli znaczenia słow „brud”, „syf”, „margines”. Przykładowo za śmieci uważali siebie w Polsce punkowcy w latach 80-tych i na początku lat 90-tych kiedy jeszcze w zasadzie życie dookoła było analogowe a nie cyfrowe i formami kontestacji nie był internet i elitarne drogie festiwale – a zwyczajnie były nimi osiedla, ulice, ogólnie teren miasta lub jego obrzeża, mosty - a właściwie miejscówy pod mostami, na rogatkach kamienic (teraz to zatraciło swoją magię)...
Do czego zmierzam? Punk był tym czym obecnie jest hip hop – chodzi o subkulturę, czyli docelowo stworzony został dla ludzi prostych ale przywłaszczony w konsekwencji przez tych którzy za takich chcieli być uważani. Dzisiaj to widać gołym okiem, ze outsiderem nie jest ktoś kto faktycznie nic nie ma tylko jest nim ten który umiejętnie przybierze taka pozę.
Śmiejecie się z osiedlowych dresiarzy? Ja znam historie wielu osób z sąsiedztwa ale dopiero jakiś czas temu zrozumiałem że prostotę i prymitywizm w stylu, sposobie bycia należy starać się zrozumieć i dociekac dlaczego ktoś jest taki a nie inny. Nie bronię osób które wybrały wartości określane powszechnie jako kryminogenne, chociaz też trzeba się zastanowić nad tym jak cięzko wydostać się z bagna kiedy czas, miejsce i sytuacja sprzyjają ku temu by bratać się i dorastać w nieciekawym towarzystwie. Ja takiego problemu na szczęście nie miałem, może dlatego że nie byłem predystynowany do tego by zostać wśród takich osób zaakceptowany i szanowany, aczkolwiek moje beztalencie nie predystynowało mnie nawet by należeć do elitarnego srodowiska „odrzuconych” o których wyżej tez wspomniałem. Gdzie byłem więc? Nigdzie nie byłem i nie skłamię chyba jak powiem że nie miałem wcale kolegów i koleżanek. Ośmielę się powiedzieć tyle że byłem w zasadzie życiowa ciamajdą i dopiero życie mnie czegoś nauczyło, może trochę wojsko.
Czasy liceum – dla mnie piękne czasy, wreszcie zacząłem się społecznie dopasowywać do określonych grup, kształtowałem swoją świadomość, czułem jakiś sens we wszystkim ale wciąż brakowało mi pewności siebie oraz chęci i zapału do nauki – czasy częstych wagarów i ucieczek od problemów – nie potrafiłem się z nimi zmierzyć.
Skonczyłem szkołę średnią bez ambicji, niedowartościowany i wypalony. Nadszedł wrzesień a ja kompletnie się pogubiłem, nienormalna sytuacja – nadeszło życie wiecznych wakacji, ale z drugiej strony był nacisk rodziców – trzeba szukać pracy. Trudno od osoby która uważa siebie za totalne dno oczekiwac motywacji by zmieniac swoją rzeczywistość, by coś pożytecznego ze sobą zrobić. Tak szukałem pracy że przez rok cały pracy nie znalazłem. Pochłonął mnie internet (tak tak, cóż to za trudna sytuacja finansowa w domu jak komputer i internet jest ;] ) – nie miałem w koncu alternatywy na spędzanie czasu (a koncerty mnie nie było wtedy stać, zresztą nie miałem nawet z kim na nie chodzić, no chyba że na Rynku cos się działo, aczkolwiek byłem od paru lat wstecz poprzez ten okres zaabsorbowany piłką nożną, a bilety na takie widowisko były relatywnie tańsze od biletów koncertowych co też sprawiło że przesiąkłem trochę patologicznym środowiskiem, choć nie każdego tak źle postrzegam). Być może troche przestraszyłem się perspektywy dostania wilczego biletu – powołania do wojska, tak więc rozpocząłem znowu naukę, jakieś tam studium, szkoła policealna. Przez te dwa lata było szaro buro i beznadziejnie, szkoła urozmaicała mi czas jedynie w soboty i niedziele co jakieś dwa tygodnie.
Czas prosperity nadszedł paradoksalnie jak wreszcie trafiłem do wojska a później praca i wreszcie własne pieniądze.
To chyba oczywiste że zacząlem rekompensować sobie wszelkie braki i niedostatki z przeszłości i ośmielę się napisać że byłem trochę pozerem. Naśladownictwo, stylizowanie się ale przy okazji uczenie się wszystkiego na nowo, wartościowanie, nabieranie pewności siebie, branie odpowiedzialności za swoje słowa i poglądy, ale przede wszystkim nie banie się myślec inaczej niż inni i mieć własne zdanie. Znalazłem swoją rodzinę na pewnym forum, a forum to traktowałem jako sakramentalne święte dla mnie miejsce (tam uczyłem się sposobu bycia, jak myśla i zachowują się osoby „niezaleznie myślące”, tam nauczyłem się [bo jako człek prosty i z prostej rodziny nie wiedziałem] jak wyzwolić się spod jarzma wszelakiej „poprawności”, grzeczności czy schematyczności, ale po jakims czasie zrozumiałem że taka kreacja będzie nienaturalna więc osiadłem w konsekwencji pomiędzy awangardą i nonkonformizmem a realizmem i pewnym gruntem; przyczyna była prosta – artystycznej duszy i wszelakich talentów nie posiadałem więc emocjonalne ekspresje były mi trochę obce – humaniści-poloniści-poeci, muzycy, malarze, filozofowie znawcy sztuki, nosz kurwa – uświadomiłem sobie że każdy wyrazał własne „ja” i to „wyalienowane ja” miało swoją barwę w środowisku mu podobnych).
W konsekwencji wyszedłem z cienia, stać mnie było bądź co bądź na to żeby kupić sobie dokładnie to co chciałem kupić (oczywiście w określonym zakresie cenowym) a nie to co mogłem kupić więc kurwa byłem zajebistym wyrazicielem ludzi buntu, awangardy, sam nawet nie wiem jak wchłonęło mnie jakieś towarzystwo i stałem się jego częścią, ale do dzisiaj w pewnych aspektach zachowania czy postrzegania świata diametralnie różnię się od całej tej „niszy” gdzie każdy niby oryginalny ale ta cała nieszablonowośc ma pewien wzór który potrafię określić od-do i wiem co ktos powie, jakimi stereotypami się będzie żywić i jak będzie przebiegać jego proces dojrzewania (począwszy od zmiany poglądów politycznych, zmianę sytylizacji i ubioru, poszerzania horyzontów w zakresie akceptowalnej muzyki, miejsc spotkań, środowiska itp. itd.). Sorry, wychodze na proroka, oczywiście troszeczkę trącam ironią, ale chciałem to jakoś zobrazować i niestety wydaje mi się że często rozumiem wszystkich lub większość i co chcą powiedziec czy wyrazić – za to nie działa to w odwrotna stronę i nikt nie rozumie mnie.
Nie wiem czy jestem tak naprawdę tak niebanalny że aż banalny (cóż za narcyzm) – skoro bardziej wkurza mnie pokazowy niekonwencjonalizm i chęć bycia „innym niż wszyscy” to w takim razie bycie innym niż ci "inni" to bycie takim samym jak większość i właśnie chyba chcę siebie postrzegać jako „świadomego szaraka”. Nie będę rozwijać np. poglądów na rózne tematy bo o tym albo już pisałem w kontekście polityki, sztuki, muzyki, filozofii, psychologii i socjologii czy czegoś tam jeszcze, albo można się tego domyslić lub napiszę jeszcze ale innym razem.
Zawsze i wszędzie jednak akcentuję swoją największą niechęć do tzw japiszonów, o manierach arystokraty gardzącego prostym i niedouczonym plebsem, że zacytuję Grammatika bo do takiej puenty zmierzałem:

„...utopione w morzu rezygnacji życiorysy
nie wielu ma odwagę schylić się i być człowiekiem
słuchać nie brzydzić się człowiekiem
Śmieci śmierdzący szlam dla was
ja wolę dworzec niż salon
z tym śmieciem chcę rozmawiać...”

Dziękuję wszelkim czytelnikom, krytykom literackim i naukowym i liczę na to że może ten tekst komus mocno rozpierdoli obecny system wartości, bo po tym co dookoła widzę, słysze i czuję, mam wrażenie że otaczam się egoistami, egocentrykami, ludźmi nieczułymi, fałszywymi, chamskimi, dbającymi tylko o własne cztery litery.

Brak komentarzy: