sobota, 19 listopada 2011

Euforycznie słów kilka o filmie PJ20.

Naczytałem się tych recenzji o filmie że az strach... strach pisać cokolwiek ważyć każde słowo i zdanie by nie działało pod ich wpływem. Mówi się "muszę ochłonąć" wtedy wychodzi najobiektywniej, ale myślę że zawsze wtedy dochodzi do takiej wewnętrznej potrzeby szukania dziury w całym - taka ludzka natura. Pisze więc na świeżo, targany jeszcze nieposkromionymi emocjami jakie wywołał u mnie ten film. Powstał z martwych duch Seattle i swym niesamowitym montażem tego co tak banalne i jednocześnie tak istotne, sprawił że na tle odwiecznych sporów o właściwe ideały, znów z chaosu odrodziła się we mnie ta pewnośc podążania właściwą drogą, tożsama z wartościami Pearl Jam.

Nie będzie to typowa recenzja, chciałem zanurzyć się w refleksji nad tą lekcją jaką wyłożył mi dzisiaj wieczorem Cameron Crowe i członkowie kapeli.

W pierwszej części filmu przedstawiony został obraz naiwnego beztroskiego życia, taki klasyczny obraz przedstawiany może w większości filmów dokumentalnych, typowych self-made manów wyczołgujących się z pustynnych prowincji. Jakże mylnie jest jednak obraz tego filmu obserwować pod tym kątem, tu gdzie środowiska podobnych sobie ludzi wyraźniej akcentowały swoją wielkomiejską depresję i pokazywały że cała siła, madrość i odpowiedzialność fundamenty musiała zbudować na tragizmie. Figlarnie, przewrotnie, losowo - śmierć dopadła tych którzy stanowili ikonę tej sceny, tego miejsca będącego zamkniętą, otoczoną apatycznym murem wyspą.

Seattle, miasto na północno-zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, gdzie wg mnie bliżej już ludziom do tej kanadyjskiej społeczności, bo nie obrośniętej jeszcze fastfoodowym tłuszczem i typowym amerykańskim pseudo-talentem nadziewanym takim obłoczkiem wyjątkowości zależnej od ilości kasy w portfelu.

W opozycji do tej iluzji dobrobytu i uroków życia w Ameryce - był pozbawiony muzycznej poprawności nurt zwany grunge.Tworzył on w mieszankę kontestującej anarchii i hippisowskiej wrażliwości co mogło prowadzić tylko do schizofrenii pożerającej zmysły w obłędzie scenicznego oddania. Myślę że to właśnie przytrafiło się Andy'emu Woodowi, to samo Kurtowi Cobainowi i myslę że właśnie z takim przekazem wkrada się pearljamowa narracja. Nie ma w tym filmie jakichś paternalistycznych wywodów, muzycy luźno odnoszą się do cięzkich i lekkich tematów jakich doświadczyli, przedstawiając bardziej zdarzenia obrazowo i dekorując ukazane fragmenty z życia celnymi uwagami bądź filozoficzną retoryką zmuszająca widza do wyszukania właściwej odpowiedzi na fakty. Eddie i spółka wolą rozpływać się w reminiscencji, a młodzieńcze wybryki albo sobie wybaczają asekurując kontrastem tych lepszych uczynków, albo zrzucają na istotę młodości. A kto z nas fanów by puszczał na te wybryki oczko gdyby Eddie popełnił błąd niewybaczalny na zakrętach swojego życia. A przecież lubował się wtedy we wspinaczkach po konstrukcjach sceny, dachach, skokach z gargantuicznych wysokości wiedząc że jego życie leży dosłownie mówiąc w rękach tłumu, na które to zresztą zawsze efektownie ale bezpiecznie lądował.

Pearl Jam dzieli swoją 20-letnią historię (no.. 21-letnią już) na pierwsze 10 lat - kiedy zuchwale zdobywali świat, ale jednocześnie robili to idąc dłuższą drogą i pod prąd wypowiadając wojnę jako jedyni monopoliście w dystrybuowaniu koncertowych biletów. Pokazali w tym czasie że potrafią odważnie wkroczyć swoją sztuką na teren należący już do grubych tłustych tyłków w garniturach i jednocześnie bez respektu w te tyłki biznesowych kanciarzy zdrowo kopnąć.

Walka z mediami, nie udzielanie wywiadów niektórym, nastawionym na same skandale brukowcom, i rezygnacja z mozliwości wybijania się wyżej na fali wznoszącej po sukcesie komercyjnym debiutanckiego albumu - to fakty jak mantrę powtarzają fani składając tym samym hołd ich wstrzemięźliwości wobec pokus rynku muzycznego któremu ulegał zwłaszcza kalifornijski rock. Ich heroiczna walka z nadmierna komercjalizacją ich sztuki graniczyła z ascetyzmem, co równiez przedstawia w swoim dokumencie Crowe.

Drugie 10 lat to jakby inny Pearl Jam. Muzycy opowiadają o tragicznym Roskilde, miejscu gdzie zginęło 9 osób przygniecionych tłumem napierających fanów na koncercie.... na ich koncercie.To wydarzenie jest większym wstrząsem w ich życiu niż śmierć legendarnych frontmanów grungeowych (w/w), to zamyka stary rozdział zespołu. Rodzą się w nich nowi ludzie, szczególnie obrośnięty Ed zdaje się sprawiać wrażenie czlowieka zreflektowanego, często zamyślonego i jeszcze bardziej wrażliwego na otaczającą go rzeczywistość. Świetnie ten obraz refleksji Crowe splata z pięknymi krajobrazami które trochę przywołują kompozycje z filmu "In to the wild" (do którego zresztą muzykę tworzy Eddie) i stanowią taki folklorystyczny symbol uduchowienia i wędrówki wgłąb samego siebie.

Mimo usilnych starań moje wrażenia tu opisane są jedynie ułomna cząstką tego co myslę i czuję po obejrzeniu filmu, ale jeżeli komuś to wystarczy, komuś kto kocha się w tym gatunku - zarowno muzycznym jak i filmowym, to szczerze polecam.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Trylogia: Mały Książę (tom 1)

Rozdział pierwszy - Na małej fali.

Jest smiałość, świat stoi przed Tobą otworem, im więcej słów uczę się mówić, im więcej poznaję tego świata zewnętrznego tym więcej tracę tego co zrośnie się kiedyś w latorośl podświadomości którą pięknie potrafi rozbujać tylko witamina cee wdzierająca się do ośrodka mózgu.
Ucieczka - wtedy kiedy nikt ciebie nie widzi, czasami wygnanie - wtedy kiedy ktoś za dużo widzi. Ludzie coraz bardziej są dla Ciebie obcy, płyniesz na fali marzeń, przedzierasz się przez twardy beton który jeszcze czujesz leżąc na plecach, ale za chwilę rozpocznie się proces Twojej pełnej sterowności modelowania umysłowego, jesteś tym kim chcesz, gdzie chcesz i kiedy chcesz.
Beztroskie myśli przylatują i odlatują, są kolorowymi motylkami, mają zapach stokrotek, mimo tego że surowe powietrze zwiastuje początek zimowej czerni.
Kiedy nauczę się czytać, pewnie przestanę to wszystko czuć, bo kiedyś tą czystą prostotę poddam apatycznej analizie... Teraz zwodzą mnie z tej ścieżki, dorastam, próżno szukam wzoru? Bądź mężczyzną, nie rycz, nie baw się lalkami, nie próbuj latać, pieprz to.

Rozdział 2 - Dezercja

To odbywa się bez udziału woli, ale dobrze że słabości okazują się być największą siłą i argumentem. Nie ucieknę od pelnej odpowiedzialności, jest miejsce, jest czas, ale przestrzeń umysłowa skuwa każdego kwiatka kamieniem, tak sam sobie wybuduję ogród pełen martwych głazów, już potrafię, ale jest to zbyt patetyczne i co gorsza anemiczne. Zostań moim treserem a będę klaunem lub zwierzakiem jak w cyrku. Spróbuj chociaż profesjonalnie moralnie mnie upokorzyć.

Rozdział 3 - Próg

You can't save someone from drowning if you're treading water yourself. Wszystko tu się zaczęło, wszystko z tego miejsca rozwidla się ku ładowi bądź i nie i wszystko tu się kończy. Nigdy nie podziękowałem tym którzy przez lata prawie mnie wyprostowali, bo czym skorupka za młodu... Za pierwszym razem w trójskoku odbiłem się za blisko, za drugim za daleko, liczba trzy musi być magiczna bo trzecią próbą jest zawsze głos kresów przyszłości. Nikt mi nie powiedział jak mam biec i jakie kroki stawiać, poza tym zachwiana równowaga. Wrócę tu dekady później drogą sentymentalnego korytarza, bedę przeżywał swoje życie psychicznie, bo prawom fizyki zdążę już się poddać, a wtedy... wtedy urodzę się na nowo i odcisnę stopę przy wybiciu we właściwym miejscu.

Rozdział 4 - Czuj

Żeby był progres musi być najpierw regres, trauma, coś co sprawi że docenisz to co właśnie masz - jakie to proste prawda? Zabić? Nie! Musisz czuć to samo powietrze co ja, ciepło na skórze, musisz czuć ból bo tylko on Ciebie zahartuję na wszystkie przeciwności losu i sprawi że okrzepniesz. Konstrukcja budowy cepa, jest sierp do przecinania pnączy, ale na zwierzęta w dżungli nie wystarczy sił... Oddech za plecami, padam ze zmęczenia... i? Dpoadają mnie mięsożercy... ale ja wciąż żyję!

Rozdział 5 - Ja jestem ja

Spal go, stłamś, kiedy zaczyna pluć w twarz, bezradny król zamyka się w swoim królestwie i nie pozwala nikomu wejść. Kołatkę słychać coraz głośniej, desperacko, wreszcie szturmem włamują się do szczelnie pilnowanego zamku, zabierają z niego wszystkie cenne przedmioty, zdzierają krola z szat - król jest nagi! Kilka dni i poobijany władca swojego królestwa podnosi się, odrestaurowuje insygnie swojej władzy, zasiada na tronie i modeluje na nowo, trwalej, siermiężniej mury i baszty. Kiedy wychodzi dobrowolnie zawsze jest bez szans, kiedy chce się wyciszyć, popaśc w artystyczną dystynkcję, za zamkniętymi oczami maluje swoje zniekształcone acz piękne ekspresje. Kiedy z jego królestwa znika owoc najcięższej pracy, poddaje swoją inność sądowi ostatecznemu na oczach prześmiewców.
W wersji alternatywnej dojrzewa do akceptacji i udźwignięcia samego siebie. W rażdym razie przestaje być dzieckiem. Kreuje się inteligentna jaźń subiektywna, szyk i konstrukcja w świadomości.

...

Pada strzał.


(Cała trylogia jest zainspirowana muzyczną lekturą.)

Kolejna porcja poezji

Trzeba trochę nadrobić stracony czas, poza tym za duzo tandetnej prozy tu powypisywałem, teraz patrzę na to wszystko troszeczkę inaczej, nie to że poglądy się zmieniły, po prostu coś jest pieprzeniem o dupie Maryny a coś jest warte uwagi. No nic, łapać to i udawać zachwyt :P

Lilith & Sadaprarudito

Zaklęta niewola mojego umysłu
Pobudzenie, zapomnienie i urok
Przed oczami rysuje się bezkres nicości
Oblewa mnie swoją powłoką niebytu
Szukam prawdziwego oświecenia

Lilith buntuje piekło ku górze
Czarna armia, szeregiem wzlatuje w sklepienie
Z roga bawolego dochodzi przeraźliwy ryk
Ogniste miecze wznoszą rzesze upadłych powstańców
Magiczne strzały nasączone oliwą
Żywo płoną i wzlatują w bezkres niebieski
Niebo zapłonęło!

Palące się wszechpotężnym żarem
Tli się od zewnątrz a anioły śpią
Śpi cała boska świta, śpi sam Bóg
On wszechwiedzący i wszechwieczny!
Nawet on nic nie wie!
Ogniki zdradliwie przeciskają się do środka
Lilith pędzi na czarnym pegazie - wzlatuje!

Nikt nic nie wie? Nie...
Nikt nie przypuszczał że ktos się odważy
Eteryczne istoty nie stworzone do walki,
Delektujące się harfą, ciszą i harmonią
W panice rozpraszają się po królestwie
Bóg jednak widzi - siedzi i myśli

Zaklęta niewola mojego umysłu
To wczoraj było, rozbijałem się o skały
Dostojeństwa, zaszczytu, mądrości wyzbyć się
Pokusom i grzechom pozwolić kluć się
Ze spokoju złość, z równowagi sejsmos
Samookaleczenie, hańba i wstyd

Strugi płomieni, ogniste kule, palące się komnaty
Jakoby trafiło na jakieś dusze - o zgrozo!
Toż dusze palą się ogniem zawsze od środka
Ból nieprzerwalny, tortura niesamowita
Nikt się nie pali... wstrzymany ogień
Rycerze światła odbili ataki

Gruzy i strzępy budowli wzniosłych
Wieki i wieków nietknięte dobytki
Niczym nie chronione, nie było potrzeby
Bóg niewzruszony szacuje straty
Wznieśc to ponownie, tamto odnowić
Tu dziurę załatać tam straż wystawić

Ki diabeł mać wasz przeklęty postuch!
Czym się kierował i z jakiej przyczyny?
Że się odważył, ze wierzył w swą armię?
Co żyw ta debata chodziła po głowach
Wznoszone na nowo w zawrotnym tempie
To nie to samo co było przedtenczas

Zaklęta niewola mojego umysłu
Spuszczona głowa, skrzydła obwisłe
To moja wina, jam to uczynił!
Żekłem do istot i stworzeń niebieskich
Wygnać i opluć a cóżeś uczynił?
Porwałem, zaszczułem zabiłem zgwałciłem

Nietęgie głowy a oczy szerokie
I dziwy i szepty i spekulacje
burzony ideał czystości splamione
Z miłości, jasności, pokoju ot co sie stało
Zabawy uciechy i grzechy ziemskie
Kosztował, harcował, urzekał, porzucał

Roztropność i prózność rozdała swe szaty
kapturem kłamstwa przykrył swą twarz
Wszechwiecznym grzechem strącony na ziemię
czci ludzkiej pokory się uczyć
Niepogodzony ze sobą,
z pokrzywdzonymi siostrami mórz
Potępiony wraz z syrenami
Za ktore Lilith rozlać krew miała

Kres tułaczek i dróg bezkresnego horyzontu
Rozdmuchanych nadziei i ideałów
One pozbawione płetw on skrzydeł
Zmagania z nieznaną im ludzką naturą
Fizyką bólu, zmęczenia i cielesności
Nigdy nie spotkał dźwięcznej Leukozji
Inna na twarzy, inne też włosy...
Szukał jej cudnej siostry...

W czasoprzestrzeniach pomieszał mity
Legendy poganskie i greckie historie
Odyseuszowskim statkiem wtenczas przemierzał
Gdy zauroczył się jedną z trzech syren
Imienia nie zdradził jej do dzisiaj
Szuka jej wszędzie w złocistych piaskach
Gdzie jesteś wiedźmuszko? Głucha cisza...

Pięć wód i dziesięć gór,
sześć rzek i 2 doliny
Krwiste bagna cuchnace padliną,
Dotarł na skraj świata, na ziemię niczyją
Ziemię pustą i bez niczego,
Niczego prócz niej, uwodzicielki syreny
Właściwie kobiety...
wciąż niecodziennej urody

Z ciążącym grzechem śpiewa mu pieśń
Tak czystą jak świeta woda jezior niebios
Bowiem imię jej czystym głosem sławone
Na jego cześć obwolane, ochrzczone
Przenosi w krainę smutku i łez
Łez bursztynowych niebieskich oczu
Opowieść o pustce, straconych nadziejach
Rozbitym lustrze złudnej iluzji...

Wskrzeszeni na nowo, szukając powrotu
Znaleźli swą ścieżkę oświecenia,
Aladiah wziął ich w swoją opiekę
By znów aureolę założyć nawroconym
Za wstawiennictwem sił istot nadprzyrodzonych
Król mórz, księżyca, księzniczka syren
I jedna z pieczęci siedmiu aniołów

Wszystko to wasze i powrót chwały
Lecz pierwiej sobie wybaczyć musicie.
Tu mysil naszły kto komu dlaczego,
Bo była historia to dosyć zawiła
Wpierw złotem lecz dalej krwią pisać poczęto
Odbita miłośc siostrzany kochanek,
Wzburzenie fal głosem nadludzkim
Łódź podtopiona Ful ledwie żywy

On jej wybaczył bo tylko ja kochał,
Złość Leukozji - kochanek odpływał,
Lecz czy ją kochał?
On nie zaprzeczy, lecz...magia jej siostry
Zwaśniła wszystkich choć wina jest serc
Pytanie jego gdzie gra była gdzie miłość?
Gdzie czar, gdzie prawda a gdzie kłam kres miał?

Lilith jest żądzą i namiętnością
Mściwością apatią pożera wszystkich,
Nauczkę srogą dostał więc każdy,
I niebo swoje budują od nowa
Dźwigają skały, popioły z ogrodów
Znów nowe flory zakwitną
Niech będa droższe w całym swym cudzie,
Pałace trwalsze i okazalsze
posługą isercem hierarchię wznoszą
ku szczytu nieba po wszechstron morza

Nie do skończenia lecz w nieskończoność
Nad bytem kochanka się rozczulać
jak jeden za pierwszym tak pierwszy za drugim
Przezwyciężone trudności...
Wygrana z Lilith...
Siostrzana miłość i zrozumienie
Wzajemną pomoc
Ocalenie.

Kiedyś pisałem nawet denne wiersze....

Wracam do bloga, odzyskalem hasło hurra... Wierszem, wierszem... realnie kiedyś o kimś

Ach jaki wstyd że cię miałem
Nie żebym z bajki księciem był
Ale pierwszy lepszy teraz...
Aj jaki wstyd, nie zniosę…

Ty głupia! Te, głupia ty?
Ja cię już nie chcę, ale spójrz
Prostak i buc wart szmaty
Lecz mimo wszystko nie ciebie.

To nie z zazdrości, to ze wstydu
Już nigdy cię nie chcę, to boli
Nie pierwszy burak i nie ostatni
Zatapia ohydnym szturchańcem do woli

Masz myśli, masz słowa, idee
Masz wiatr we włosach i młodość,
W tej niezdobytej duszy anioła
Gnój rozwarstwionej naiwności

Zabawa w puść się, bo przecież
Czy gorsza jest od mężczyzny?
By okazy zdobywać, tudzież
Nie skąpić jałmużny i darowizny

Łatwa, jak łatwo, jak trudno
Trudno, bo osobowość, charakter
Bo taka łatwa choć trudna
Bo taka mądra choć taka głupia

Co cię rozdziera na dwie połowy
To coś przerzuca myśl niesforną
Z szeroko otwartej bezmyślnej głowy
Pstro, kuku, kici, toś gil szczy w paszcz ją

Nie grzesz nie Grześ już że
Ja ciebie szczerze nie poznaję
Cnotliwa nigdy nie byłaś
Ale japier ja kur.. nie rozumiem

Choć dawno los nas skrzyżował
I dawno serce mi rozszarpałaś
Wiesz, nigdy się nie poznaliśmy
Nigdy nie byliśmy blisko

Mieć, chcieć, znać, kochać każdego
Każdego okazją zaczepić
Nie wnikam, nie tworzę nic
Szczegóły schowaj spój gdzieś w sobie

Zdajesz się chcieć powiedzieć
Nie wiesz, bo mówisz i nie oceniaj
Mam formę bajkopisarza gdy ty
Kreujesz strój formy tej czule

Co kto co, nie obchodzi że mówił
Ja swoim słowom nawet nie ufam
Rasowy instynkt nie myli się
Gdy dźwigasz oczy spod powiek

Gdy widzę te białka przekrwione
Gdy w chodzie twe nogi się gubią
Zuchwale półpędęm na stronę
Uśmieszków z lokalnej speluny

Wiesz, bujną mam wyobraźnię
I często zwyczajnie z zawiści
Maluję sobie twój obraz
Kurewsko brudnej miłości