piątek, 22 maja 2009

Braterstwo ponad wszystkim?

Znaczenie tego słowa chyba zna każdy, dla mnie znaczy ono chyba więcej od przyjaźni, natomiast współmiernośc braterstwa do miłości jest dyskusyjna a ja osmielę sie stwierdzić iż nie byłbym w stanie ogólnie zhierarchizować tych dwóch pięknych słów.
Podając konkretne przykłady, jestem w stanie postawić szale na wagę i przechylić nieznacznie w którymś kierunku. Zawsze jednak odpowiedź na pytanie co stawiam wyżej - miłośc do dziewczyny czy nieśmiertelna więź braterska z kimś - zawsze ale to zawsze, tylko i wyłącznie odpowiedź znajdę a nawet znajdywałem stety czy niestety w momencie w którym poznać jej nie chciałem.
Coś co istnieje w dosłownym i potocznym znaczeniu "od kołyski aż po grób" wydaje się być bardziej wiarygodne gdyż.... tu zaczynam swoją opowieść.
Przyjaźnie męsko męskie, męsko damskie, (damsko damskie już mniej mnie fascynują bo nie dotycza mnie bezpośrednio) mają swoją odwieczną historię w filmach, ksiązkach, w zyciu rzeczywistym i czasami lezą głęboko na pograniczu sfery intymniejszych uczuć i to beż względu czy chodzi o homo czy heteroseksualizm.
Przyjaźń zakraplana paktem krwi, nierzadko budząca podziw w swojej ofiarności, jest tym typem integracji społecznej która przezwycięża ból i gorycz, staje się trwałą ostoją po porażce i porzuceniu, depresji i współczynnikiem sukcesu, który mimowolnie będzie achać cię sukcesem, chociaż z drugiej strony dodaje to pewności siebie, wzajemnego zaufania itd.
Zazwyczaj osoby otaczające się wieloma przyjaciółmi, mają problem z przegrupowywaniem ich i docenianiem tych "prawdziwych", ale każdy wie napewno iz takich poznaje się w biedzie, chociaz Coelho twierdzi zgoła odwrotnie i tu można polemizowac, bowiem niekiedy ktos czycha na twoją porazkę by ciebie podnieść na duchu i podnieśc wartość przyjaźni czystą hipokryzją.
Przyjaciel który przysuwa się do nas w chwili viktorii może być tym własciwym tylko w przypadku gdy jest człowiekiem ceniącym zaradnośc i uważa druga osobę za samodzielną i zaradną lub wrzuca delikwenta na głęboką wodę byśmy takowymi się stali. Właśnie taka jest chyba męska przyjaźń, bez zbędnego interwencjonizmu, ale z obserwacją i pomocą w drastycznym momencie, choć bez zbytniego gloryfikowania zasług i jawnego współczucia. Tak więc wiemy na przekór konwencjom społecznym, wszelkim stereotypom iż jednak trzymając się najprostszej definicji przyjaciela, możemy popaść w kuglarskie sidła.
W prawdziwej braterskiej przyjaźni nie potrzeba zapewnień, można je wyczytać, nie potrzeba empatii - mozna zamiast niej wstrząsnąć kimś, wylać kubeł zimnej wody dla ocucenia ze stanu marazmu - i szczerze, to cenię najbardziej!
Ktoś kto chce sie pogrązyć razem ze mną w żałobie, powie "nie wiem co możesz zrobić ale jestem z tobą", "tak to jego wina że dostałes taką ocenę, tez go ninawidzę" zamiast "chcesz dalej się mazać? pomogę ci ale decyzja jest twoja, męska decyzja" itd.
Naprawdę mozna być prawdziwym przyjacielem jako wyśmiewca, który to robiw dobrym zamiarze pewne nieskoordynowane udziwniane ruchy - np. gdy wmawiasz sobie że jestes głupi, on ciebie jeszcze dołuje bardziej, nakręca ciebie do dodawania sobie różnych ułomności i przywar. Takie zachowanie cechuje przyjaciela doświadczonego w życiu, twardego i o cechach przywódczych. Głaskanie po głowie, ale z niepewną choć racjonalną radą, bardziej pasuje do bliźniaczego charakterologicznie kompana, natomiast pocieszanie i płakanie razem z tobą bezradnie - do jeszcze mniej pewnego siebie osobnika niż sam jesteś.
Mój przyklad z autopsji jak się może domyślacie - to braterstwo indywidualnych decyzji opartych na pomocy i w domyslnym zaufaniu, bez zbednych słownych przyrzeczeń ale z umiarkowanym współczuciem w bezradnych sytuacjach (bez wyjścia) z pomoćą "jeśli sam sobie chcesz pomóc, bo jak będziesz mówić że dzisiaj masz lenia to wcale nie muszę ci przypominac o nauce".
Do mojego przypadku śmieszne jest okreslenie "braterstwo", choć jak najbardziej adekwatne do formy, tyle że za takiego przyjaciela uważam osobę płci żeńskiej, moją "młodszą siostrę" (w przywłaszczonym nazewnictwie) i choć nie płynie w nas ta sama krew, jest bardziej moją siostrą niż niejedno biologiczne rodzeństwo rodziną dla siebie.
;)

.

Ludzie postrzegaja mnie za osobę która niezwykle neutralnie, bezosobowo, sucho, dyplomatycznie odnosi się do problematyki uczuciowej. Nawet musicie przyznać że poprzednie zdanie równiez oficjalnie zabrzmiało, tak by jakos tak "wznioślej" zacząć ;)
Prawda chyba jest taka iz jestem osoba która jakos w genach nie odziedziczyła "fantazji romantycznej", "wykwintnej bezpośredniości" itd. Głupio jednak zwalać pewne sprawy na geny, zwłaszcza że człowiek jest osobą świadomą i z wolna wolą oraz mozliwością poznawania, doznawania, uczenia się. Zacznijmy od tego że uświadomienie i autorefleksja są najlepszymi sposobami na korektowanie swojej osobowości odbijając się od pierwowzoru proteomicznego (bo podobno tylko genomy nie ulegaja zmianom). Uuuu oki, dobra zajechałm trochę w kierunku w którym moge popłynąc i upodlić się zaraz... Wróć ;]
Oki. Doszlismy do tego że jesteśmy wartościami ludzkimi, więc skoro wartościami to również i zasobami. Tu przerwę sobie na chwile napominając do ukierunkowania się szybciej i płynniej we właściwy temat który zamierzałem poruszyć, a chciałem zauwazyć że całkiem w moim stylu jest pisać free, liberae sunt enim nostrae cogitationes, w sensie że nie na temat ;]
No więc uwazam że uczę się wyrażać siebie z siebie o sobie z wszczepianiem jakiejś rezolutności i żywotności, ale to tylko subiektywne moje odczucie nie mające żadnych analogii w tym tekście.
Sposób na przekazywanie siebie z siebie czyli bezpośredni z myśli - najłatwiejszy jest poprzez pisanie na blogach, w pamiętnikach itd, i często wyraża się prosto po-przecinkowo (tj. jestem: taki, siaki, owaki-lubię:to, tamto i owamto) z dodaniem szczypty smaku-cytatu, itd.
Zgoda - fajnie, super (miejmy nadzieję i wiarę w ludzi że cytaty pochodzą ze skarbnicy czytelnika a nie wirtualnego chłamu).
Tu ucinam ta jałowa dyskusję...
Sposób na przekazywanie siebie z siebie w sposób trudniejszy - sposób słowny - hmm, nie każdy jest krasomówczym mistrzem, płynnym potokiem rzeki tkanych wyrazów we wszelakie ozdoby i szyki perfekcjynej stylistyki zdaniowej. Nie kazdy, ale zawsze ten kto preferuje partnerską wymianę zdań.
Wyobraxmy sobie że mamy takiego przyjaciela któremu mówimy chociaż 50% tego co tkwi w naszej głowie, myślach, sekretach, marzeniach, bo to co poczęte w głowie, rodzi się tylko wypowiedzianym słowem, lub czynnością - postąpieniem.
To co w głowie zostaje na zawsze, tłumi się w naszym gniewie, iż ubożejemy społecznie, bo każdy zna czyjąś wartość wedle tego co widzi (dlatego nie dziwię się temu iż coraz chętniej i popularniej nastolatkowie przelewają mysli na blog i dzielą się nimi z obcymi).
Hola, hola - skąd wiem? autopsja? też niska wartość siebie? nie ważne, każdy wysuwa własne wnioski, ale ogólnie znane jest wszem iż aktywni - sprawdzają się jako mówcy, pasywni i zamknięci jako publicyści, choć reguły burzy irracjonalna rzeczywistość i młodzieżowa chęć łamania stereotypów.
Przepraszam chętnych czytających te zapiski, bowiem pierwotnie miałem w zamierzeniu pisać o czym innym (tak jak komuś obiecałem), ale myśli mi sie dzisiaj rozjeżdżają w innym kierunku i nie potrafię ich utemperować wedle powinności i wcześniejszych chęci.
Potraktujcie ten temat (powód takiego tytułu podany w epilogu) jednak jako przedwstęp myslowy tego co zamierzam wkrótce napisać o uczuciach.
Kończąc ten chaos, dostrzegę problem przed próbie podołania zadaniu jakie przede mną czeka, otóż, usilnie się staram zawsze delikatne, uczuciowe, bardziej typowo kobiece tematy poruszać w sposób ogólno- perspektywiczny, ani męski, ani kobiecy... tym razem więc postaram się odejść od siebie jako przesadnego podmiotu lirycznego i wejdę w dialog ze samym sobą (no może nie w sposób dosłowny, ale może ktoś rozumie co mam na mysli) i spojrzeć na cos z mojej meskiej prspektywy, co nie znaczy że męskiej czy jakiejś innej, bardziej z podkreśleniem słowa MOJEJ.

Na dziś to już wszystko i mam nadzieję że naleśniki z dżemem was nie zamuliły, bo następnym razem może być cos bardziej tuczącego... ale co nie utuczysz i nie oszlifujesz to przy prózności w stosunku do wołającego na pustyni - wyziębi, uschnie i zgnije.

Na koniec moja nadinterpretacja interpunkcyjna, albowiem słowo "jestem w kropce" i sama kropka w opisie (gg i inne) przynosi mi ulge w otchłani niekoniecznie elokwentnych myśli ;)

.