niedziela, 4 lipca 2010

Mój Pearl Jam w Gdyni


Uwaga, treść dostępna również pod innym adresem!
***
A więc... Zaczynając od początku, i nagany iż zdania nie zaczyna się od "a więc" ble ble ble.. może od razu przejdę do rzeczy.
Wyjechałem w środę popołudniu sam, i dopiero w Krakowie dosiadł się znajomy z Przemyśla (tamże studiujący), co jeszcze ciekawsze, w stolicy trzeci, obaj niemal prosto z uczelni.
Tuż przed wyjazdem, znienacka dopadła mnie choroba i zadała cios w plecy, więc podróż do Gdyni była osobistym koszmarem zmagań z tym świństwem, a przecież w tym wypadku walka o zdrowie była walką o wszystko, czyli o PEARL JAM. Można powiedzieć że poza nami, nie było nikogo z napisem na czole "hej jestem z Przemyśla i jadę na Open'er". Z pewnych niepotwierdzonych źródeł wiem że jednak festiwalowiczów "od nas" jeszcze co najmniej kilku było. Zwróćcie uwagę na to że napisałem "festiwalowiczów" a nie pearljamowców (których przecież był ogrom ale dopiero na ziemi małopolskiej). Nic dziwnego, sporo ostatnio modnego trendu nazywania wszystkiego ambitna alternatywą, na którą kto musi być otwarty każdy kto chce być cool, i właściwie po to często jedzie.. ale w rzeczywistości offowej muzyki jest niewiele ogółem na naszych polskich, muzycznych "imprezach".
Podróż jak podróż, pobyt jak pobyt, a wieczorem juz na festiwalowym lotnisku się melduję.
O godzinie 20:00 plac przy głównej scenie był już zapełniony i ciężko było się przedostać blisko barierek. Wtedy to Ben Harper wraz z zespołem Relentless7 wkroczył i dał się słyszeć niebiański dźwięk z harperowego weissenborna stylem slide. Niewielu istnieje tak genialnych slidemenów jak on, to do chwili obecnej jest jeszcze niszowy styl, ale po open'erze kto wie...
Fani Pearl Jam czekali na ten moment - zapowiedź przez Bena swojego gościa a zarazem przyjaciela - Eddiego Veddera i wspólne wykonanie "Under Pressure" co wprawiło w dziki szał zgromadzonych ludzi tak rozległe echem że ci którzy czekali być może tylko na PJ, pojawili się przy tej scenie i zostali przy muzyce Bena aż do pojawienia się Eddiego po raz kolejny, czyli już z własną kapelą.
Zaczęli od "Corduroy" i nonszalancko władali repertuarem, raz wspaniałymi balladami, zmieszanymi nutami z delikatną bryzą morskiego powiewu, czasami dozą subtelności złączonej z naostrzoym pazurkiem zadziornego wokalu, spiętrzającego się zawsze w kulminacyjnych momentach do stanu upojenia dusz. Innym razem nuta w całej swej okazałości drapieżna, dzika, jak np. Do The Evolution, Even Flow (który to akurat udało mi się nagrać w całości pomimo niedogodności z tym związanych będąc na samym przodzie, m.in. trzęsienie ziemi :D no i... ochrona - blisko byłem sytuacji utraty aparatu).
Oczywiście utwory z "Backspacer" dominowały, a na "Just Breathe" zapłonęły zapalniczki i dało się słyszeć szlochy wzruszenia - nie dziwię się, mi też popłynęły łzy szczęścia, głównie jak usłyszałem "Given To Fly" gdzie Eddie zaśpiewał "He made it to the Bałtyk, had a smoke in a tree" zastępując słowo "ocean" naszym kochanym "Bałtykiem", bardzo miły akcent z jego strony.
Jeszcze tylko palpitacja serca przy ostrym jak brzytwa "Why Go", jeszcze tylko rzucenie nas na kolana przy "Jeremy", osobiste odczuwanie śmierci chłopca z piosenki, bo gdy tylko słyszę "Jeremy spoke in class today", przebłyskują w świadomości sceny z teledysku i ten przykry, wzruszający moment, przeraźliwy krzyk rozpaczy Eddiego który eksponuje kulminacyjny moment i dramaturgię chwili... taaak!... właśnie za "Jeremy" pokochałem ten zespół (i za podobne polityczne przekonania również)!
Na koniec lusterko wsteczne ("Rearviewmirror") będące przysłowiową kropką nad "i" - Ed lekko uderza gitarą o ziemię i kończy się występ. Publika przywołuje do skutku grungeowców z Seattle, obsługa techniczna sprawdza jeszcze stan użyteczności gitary i po chwili znowu pojawia się zespół na bis.
Na bisie tradycyjnie nie ma skąpstwa i grają aż 5 utworów, same klasyki rzecz jasna - "The Fixer" - w zasadzie nie klasyk bo to nowy album, ale hit, kolejno "Betterman" - Ed każe nam śpiewać i naśmiewa się z "gaworzenia po norwesku" czyli udawania angielskich słów publiczności :P testując która strona publiki lepiej zna ich utwory
(no już dobrze, dobrze, przyznam się bez bicia, lingwista ze mnie słaby). Cel, pal! - "Alive" czyli klasyk klasyków i "Black" czyli ballada nad balladami to szczytowanie, by na "Rockin' in the Free World" - mówiąc kolokwialnie - spuścić się ;]
Miazga miazga miazga, należy im za to stawiać ołtarzyki a o ich koncertach pisać nie w pismakach a w starych sakralnych księgach przypominających Biblię czy Koran.
Zagrali dłużej niż zwykle gra się na tego typu festiwalach, festiwalach które same w sobie są jedną wielką papką gówna i tylko wytarmosić za ucho urwisa który organizuje Pearl Jamowi koncert wśród festiwalowego kogla-mogla wszechgatunków, bo nie może być tak że wielkie wydarzenie, koncert takiej znakomitości miesza się gdzies w oddali z muzyką z innych scen rozmieszczonych na wielkim placu lotniska.
To jest zbyt piękne by jakaś skaza najdrobniejszym choćby dźwiękiem z pobliskich scen - ocierała się o tą słodycz delicji umysłu i słuchu, stąd zrozumiała niechęć wielu do całej tej organizacji i populizmu wokół zespołu który zwykle od medialności stronił... Cóż, były to niewielkie minusy przy wielu wielu superlatywach ich przedwczorajszego koncertu.
Cóż z tego że nie zagrali wielu utworów i jak zwykle po koncercie dało się słyszeć malkontentów, recenzentów z koziej dupy (bo nawet nie bożej łaski), którzy ZAWSZE muszą doszukać się czegoś "czego im brakowało".
To był mój drugi w życiu koncert Pearl Jam i z całą pewnością nie ostatni, bo wierzę że poza granicami naszego kraju również ich usłyszę na żywo, bo nie ma nic piękniejszego od symbiozy basu Amenta z gitarami McCready'ego, Gossarda, perkusji Camerona i rzecz jasna wokalu Veddera - to połączenie niczym pierścieni pięciu żywiołów bohaterów kreskówki "Kapitana Planety" z których powstaje właśnie ON - PEARL JAM, prawdziwa perła na Bałtyku, osadzona gdzieś w historii jego głębin, wciąż z falami unoszącymi dźwięki, dźwięki które 2 dni temu jeszcze były żywą rodzącą się historią gdyńskiego pierwszego lipca na Babich Dołach.
Do zobaczenia, czekamy na Was znów!
***
Dodam od siebie że na kanale "jordisocjopata" na youtube znaleźć można będzie kilka filmików z koncertów Bena Harpera i Pearl Jam granych 1 lipca w Gdyni ;)
Serdecznie zapraszam również do zapisywania się do polskiego facebookowego, nieoficjalnego fan-clubu Pearl Jam pod adresem http://www.facebook.com/#!/group.php?gid=279964485989
***
News skopiowany ze strony: http://www.lastfm.pl/user/jordi_84/journal/2010/07/03/3r287j_pearl_jam_w_gdyni?success=1
Do treści newsa mam prawo jako autor recenzji i wszelkie inne kopie są niedozwolone i chronione prawem autorskim użytkownika "jordi" na tym blogu jak również "jordi_84" na last.fm, gdzie umieściłem na początku owy artykuł.

wtorek, 1 czerwca 2010

Ja i skale wyznaczające wewnętrzny oraz zewnętrzny byt i jego odwzorowania.


Człowiek prowadzi internetowy zasobnik rozproszonych własnych myśli a nie zaczął właściwie w ogóle konkretnie nic o sobie jeszcze pisać. Chyba nie umiem, będę drążył więc tematy orbitujące wokół mnie i moich subiekcji, ale bezpośrednio nie odniosę się literalnie do własnego życiorysu, tym bardziej wyrażającego mój byt fizyczny (co robię, jak żyję, kogo lubię).
Więc wybaczcie, nie przedstawiłem się, to takie niekulturalne..
Na imię mam Grzegorz, urodziłem się i mieszkam na południowo wschodnim krańcu Polski. Karykaturalnie szczupły ale z widocznym mięśniem piwnym. Bywam/staję się/byłem/jestem rozleniwiony, zamknięty i może częściowo introwertyczny - z naciskiem na świat wewnętrzny, niekoniecznie ambitny i inteligentny.
Nie mam swojego ulubionego rodzaju muzyki, po prostu lubię muzykę.. słuchać. Ostatni raz miałem w ręce gitarę może pół roku temu, przyznaję się jednak szczerze że jestem muzycznym beztalenciem.
W życiu staram się kierować racjonalizmem z domieszka optymizmu, czasami pesymizmu - takie rozchwianie bywa wręcz zdrowe, potrafię czasami coś powiedzieć czego sam nie zrozumiem, więc przyjąłem do świadomości (głosem podświadomym) iż lepiej jak coś napisze niż powiem, bowiem werbalnie jestem niedorozwinięty, za to refleksyjnie potrafię uzewnętrznić jakieś własne percepcje, byc może niedbale, niekształtnie, ale mniej nieudolnie.
Fizycznie - notorycznie się upośledzam i marnotrawię umiejętności nabyte, psychicznie - za bardzo wnikam we własne anomalia i uświadamiam je sobie zamiast skupić się na pozytywnym poznaniu, albo w skrócie, po prostu "za bardzo", "za dużo", "za często", osobowościowo - ze względu na niski proces poznawczy bodźców zewnętrznych, skupiam się na sferze wewnętrznej, co jest cechą ludzi odosobnionych, ale nie "innych - bo innych bo oryginalnych", lecz "innych bo innych bo dziwnych", niezrozumiałych, wstydliwie obnażonych emocjonalnie, bo daje to skutek spowiedzi oczyszczającej, nieopisanej potrzeby wyrzucenia czegoś z siebie ze względu na jakiś powód itp. nieważne
tak, osobowościowo, równie dobrze mogłem napisać bezosobowo, niebytowo.
Orientacja seksualna - heteroseksualny, poglądy religijne - agnostycyzm religijny, poglądy polityczne - lewicowo-liberalne, obecne odniesienie do sportu - pasywne wyczynowo, euforyczne jako niezależnego widza...
Mój wygląd zewnętrzny? Pokazują mnie zdjęcia, ale dla człowieka marginalizującego znaczenie wyglądu krępujące jest ocenianie wyglądu, a co gorsza swojego.
Dla jednych mogę być brzydki, ohydny, dla innych przystojny, różni ludzie różne gusta i nie ma w tym przesadnej skromności, bo przecież nie asekuruję się i nie szukam wymówek, bo gdybym tak robił, to nie zadałbym tego pytania do samego siebie.
Pragnę również zauważyć że pisanie w stylu autobiograficznym, czy bardziej ogólnie, za pomocą "rozwiniętych metryczek" cech, idei, poglądów, doktryn, wierzeń czy tym podobnych.. pisanie takie z socjologicznego a nawet psychologicznego punktu widzenia, jest wyrazem głębokiego uwewnętrznienia myśli - nie mylić z kompetencją, bo niekoniecznie myśli muszą być inteligentne.
Dlaczego wciąż o sobie? Spójrzcie na blogi, na fora, czy ludzie piszą o kimś? A nawet jak piszą o kimś, to w odniesieniu do siebie, do tego co sądzi o tym wydarzeniu, co czuje do omawianej osoby. Czy na forach znajdują się ekstrawertycy? Oczywiście. Ale poznajemy takiego człowieka po tym jak pisze, a nie czy pisze. Osoba otwarta, śmiała, pędząca przed siebie, nie ma czasu by przycupnąć, przystanąć by dłużej się zrefleksować, a jeżeli to robi to cóz jest ten czas... kilka minut? jedna godzina w tygodniu? jeden dzień?
Ekstrawertyk uczy się, może nawet i nie musi uczyć się na pamięć, tylko częściowo z pamięci częściowo logicznie. Taka osoba jest ofiarą własnego sukcesu i jest skazana na odnoszenie dalszych sukcesów, zdobywania nagród, pochwał, wysokich not, lub budowania sfery wiedzy ambicją średniego ucznia czy "piątkowicza".
Oczywiście mowa o ekstrawertykach z namacalnym choć cząstkowym stadium introwertyzmu prowadzącego do pewnego zrównoważenia cech osobowości.
Osoba ta czuje wiersz, przeczyta go, zinterpretuje, ale pomoże jej w tym percepcja nie związana bardzo z wyobraźnią a związana bardziej z inteligencją którą wspomaga nieznacznie myślenie strategiczne. Przykłady?
Ktos o czymś wie, bo zna słownikowe znaczenie wyrazu powszechnie nie używanego, z etymologią znaczenia wziętą z języków obcych. Osoba ta wie że "etymologia" oznacza tyle co geneza słowa, skąd to słowo się wywodzi i w jaki sposób ewoluowało do spolszczonej wersji przyjętej w naszym języku, więc ta osoba potrafi zinterpretować poprzednie moje zdanie "operacyjnie", "analitycznie", "umysłowo", podczas gdy osoba neurotyczna lub zamknięta w sobie ale wysublimowana w refleksjach, czerpiąca bardziej z wrażeń niż wiedzy nabytej drogą nauki pojęciowej spróbuje domyślić się czegoś bazując bardziej na intuicyjności, logice i sensowności obcego wyrazu w zdaniu.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ szanuję niezależność, szanuję ludzi refleksyjnych bardziej niż tych których uzdolnienia wykreował konserwatyzm szkolny. Myślę że łatwiej teraz jest zrozumieć choćby moje poglądy polityczne, ani nie zamykane w prawicowych, chadeckich księgach biblijnych, ani w kodeksach prawa pisanego na tyle silno by człowiek czuł się skrępowany myślowo, kulturowo, wyznaniowo.
Leseferyzm nie preferuję, ale mowa przecież o nieskrępowaniu obyczajowości indywidualnego człowieka i nie wrzucania go do fanatycznych patriotycznych grup symbolizujących polskośc a ostatnio jak to popularnie ktoś kiedyś nazwał - poglądu politycznego nazywanego żałobizmem.
Nie możemy kierować się dobrem państwa ponad naszym dobrem jak to wyraża ruch prawicowy, czy wallenrodyzm w literaturze, to nie czyni nas wielkimi sercem, uczuciowymi, musimy kierować się sercem oddając przysługę i pomagając drugiemu człowiekowi przede wszystkim.
Żaden ze mnie rewolucjonista, nie głoszę prawd komunistycznych, ani nawet czysto socjalistycznych, jestem pokoleniem ludzi wyznających wolnośc wyboru, wolność słowa, demokrację, a socjaldemokracja czerpie tylko te marksistowskie idee które są nalbliższe człowieczeństwu, ale człowieczeństwu nie wprowadzanego pismem świętym czy określanymi kanonami, wręcz narzuconymi, lecz człowieczeństwu mojego indywidualnego altruizmu i etyki. Polityka polityką, ludzie nie lubią jej, ale myślę że dość zabawy ze stereotypami, bo ich przytaczanie powoduje że stają się stanem faktycznym i o ile sport czy ciężka muzyka przyciąga również kobiety, o tyle do polityki miesza się wielkorotnie mniej płci pięknej ze względu na przyjmowanie do wiadomości iż są one w niej niemile widziane. Ale wykroczyłem poza temat.
Wróćmy do poglądów. Napisałem że jestem agnostykiem religijnym, a co ciekawe nie uogólniłem do słowa agnostyk, jest ono za bardzo kojarzone z ateizmem. Agnostycyzm to nie uznawanie narzuconych wartości biblii głoszących że Bóg istnieje. Agnostyk jest racjonalistą, nie podpiera się dowodami o jego istnieniu w zapisach ani fakcie iż trzeba wierzyć że tak jest. Co ciekawe jednak, może całkiem nie wierzyć w Boga, w sens wiary, nie uznawać religii, ale może również odrzucać dowody na rzekome istnienie Boga, ale twierdzić iż kiedyś da się udowodnić że On istnieje. Ja należę do bardziej skrajnej grupy, tej najbliższej katolicyzmowi - bowiem nie ma dla mnie dowodow na istnienie Stwórcy, ale wierzę w Niego na swój sposób, bo jest istotą niewyjaśnioną, bo nie można zarówno udowodnić że istnieje ale też udowodniż że nie istnieje i dowody oraz antydowody na istnienie Boga są czasami interesujące. Czuję że musze w coś wierzyć, to chyba siła mojego sentymentalizmu.
Jest wiele kwestii o których na początku wspomniałem tutaj w tym temacie, a nie rozwinąłem i nie zrobię tego niestety już dzisiaj, ewentualnie powrócę w przyszłości kiedy będe miał więcej czasu na rozważania. Mam tylko nadzieję że względnie zostałem zrozumiany (o ile ktoś to przeczyta) i że wystarczy do jakiegoś tam obrysu mojej osoby.

niedziela, 28 lutego 2010

Właśnie tak


Usilnie dbam by blog ktory posiadam nie miał stylu blogu... tzn. takiego jaki widzimy we większości. Jasne jest że blog jest nieodłącznym elementem sentymentalistów, introwertyków, zadumanych, gdzie świat wewnętrzny grubo oddziela murem rzeczywistość.
Zakrawam może trzoszeczkę o nihilizm, aczkolwiek uważam że wszystkie żyły mam w całości i testamentu nie piszę ;]. Sa okresy ludzkiej egzystencji kiedy "ruszamy z kopyta" i kiedy "osiadamy na mieliźnie", w tym drugim wypadku dzieje się często tak kiedy tracimy motywacje, a im więcej melanchlii i zadumy, tym większe depresje łapiące ludzi o słabej, miękkiej osobowości.
Jest we mnie duzo mizantropijności, nie odrzucam ludzi, wręcz przeciwnie mam lepsze samopoczucie, ale zawiśc, nienawiść, obojetność, kłótnie, jestem świadom iż popełniam duzo błędów w sposobie myslenia, mówienia, w sposobie bycia.
Do niedawna telefon pękał w szwach, czułem przesyt, teraz jest odwrotnie.
Przez pewien czas wcale nie posiadałem gg, pozbyłem się tego czegoś, teraz mam ponownie, ale ilość kontaktów zminimalizowałem, a i tak rozmawiam tylko z tymi którzy są wyjątkowi dla mnie lub potrzebni, a jest takich osób kilkoro.
Sam zastanawiam się czy lepiej być osobą gruboskórną, czy wrażliwą, pierwsze powoduje niewzruszenie emocjonalne i daje wsparcie, ale piękno dla kogoś takiego często ma charakter cielesny, namacalny, z cyklicznie występującą piramidą Maslova.
Osoba wrażliwa, często słaba psychicznie, popadająca w stany depresyjne, niekoniecznie uzdolniona artystycznie, ale najczęściej słaba, z potrzebnym bodźcem, natchnieniem i motywacją do działania, z większym naciskiem na duchowe aspekty wspomnianej piramidy potrzeb.
Kim ja jestem? Nie chcę się koronować charakterologicznie ani być przesadnie skromnym, ale obiektywny nie będę z całą pewnością bo się nie da.
Gruboskurny nie jestem na pewno, ale krzepię się i dezynfekuję jakimś wzmożonym działaniem - np bieganie, chodzenie do parku czy spalanie energii na koncercie.
Niszczy to strukturę zamknięcia i alienacji, z mizantropa człowiek staje się bardziej proaktywny i optymistycznie nastawiony do ludzi i świata.
Pokłóciłem się jednak ze wszystkimi, odizolowałem od społeczeństwa, mam więcej wrogów, zerwałem kontakt z byłą dziewczyną, z którą byliśmy w perspektywicznym i dziwnym związku przyjacielskim. Będę jednak kuparcie twierdził że akurat w tym przypadku wina nie leży po mojej stronie, nie nawidzę kłamstwa i jedyna satysfakcją dla mnie jest w tym momencie fakt iz to kłamstwo udowodniłem, przypadkowo..
Kiedyś może powróci wiara, nadzieja, sens, ambicja... bo moje partialne lenistwo nie opłaca się i w bardzo wąskim kierunku szlifuje i kreuje moją osobowość.
Jak powiedział J.H. Lambert: "Przyjaźń rodzi miłość na pustyni samotności".
Nie jestem w wieku zbuntowanego nastolatka, nie przechodzę maniakalnych depresji i potrzeby wzbudzania empatii u innych moją osobą.. mam świadomość, a ona szuka bodźca, kiedy wzniecają ogień, burzy się krew i rodzę się na nowo, powietrze jest lekkie, a ja mam w sobie moc i niepohamowaną radość, sam potrafię doprowadzić siebie do takiego cudownego stanu i na pewno nie poprzez blogowe zaniżanie swojej wartości i pisanie pesymistycznych wierszyków, dlatego jest to apel, alel w kierunku ludzi, szczegolnie młodych i nieopierzonych, by uwierzyły w siebie, bo bez tego można polec, mozna na zawsze zniszczyć wiarę w spełniające się marzenia.
Nie jestem dzisiaj optymistycznie nastawiony do sytuacji, bardziej realistycznie, ale czuję nadchodzącą wiosnę ;)